czwartek, 26 lipca 2018

Rozdział 32: Ogniska i pieśni


Kiedy wyruszamy nad rzekę, nad Erbą już całkiem zapadła noc. Brzeg rzeki jednak widać z daleka, jest jasno oświetlony, dzięki licznym ogniskom, których blask odbija się w wodzie. Podnoszę głowę – na niebie jak odbicie tego pasa ognisk też widnieje jasny, migoczący pas pyłu. Idziemy ze śpiewem, nie znam tej piosenki i nie rozumiem jej – wszyscy śpiewają w erbańskim języku. Jest jednak wesoła i skoczna i wszyscy wydają się świetnie przy niej bawić. Milkną tylko na chwilę, kiedy przechodzimy przez spalone miejsca na zboczach góry, ale potem znów rozlega się śpiew. Pogoda jest idealna, jest ciepło i wieje lekki wiatr, który przynosi do nas smakowity zapach pieczonego mięsa. Kiedy zbliżamy się do brzegu, witają nas wesołe głosy – część mieszkańców wioski przyszła wcześniej, żeby to wszystko przygotować.
Tłum, który nadciągnął od brzegu rzeki, rozprasza się teraz i rozsiada w grupkach przy różnych ogniskach. Ja i Poe wędrujemy wzdłuż brzegu rzeki, wypatrując znajomych twarzy. Poe co chwila kogoś pozdrawia, a potem w kilku słowach wyjaśnia mi, kto jest kim. Zatrzymujemy się tu i tam, żeby coś zjeść lub wypić. Wreszcie przy jednym z ognisk ja też widzę kogoś, kogo znam: jeźdźców taugurów, a wśród nich Iana. Siedzi przy nim ciemnowłosa dziewczyna i razem popijają coś z drewnianych kufli.
– Cześć Metlang – mówi Poe. – To ona zaprojektowała i zbudowała moją lotnię – wyjaśnia mi.
Dziewczyna macha do nas wesoło. Siadamy na chwilę przy ognisku. Ian uśmiecha się patrząc na nas poprzez płomienie.
– Metlang jeszcze nigdy nie jeździła na taugurach, wiecie? – mówi. – Umówiliśmy się, że jutro jej pokażę.
– To chyba trudne? – pytam. – One wyglądają na bardzo dzikie i groźne…
– Myślę, że sobie poradzi – mówi Ian. – Niektórzy mają naturalny talent.
– Nie dowiem się, dopóki nie spróbuję – mówi Metlang.
– Napijecie się piwa? – pyta Ian i nie czekając na naszą odpowiedź znajduje gdzieś kolejne dwa kufle i nalewa do nich z beczki.
– Zdrowie! – mówi Poe i unosi kufel.
Erbańskie piwo jest ciemne i słodkawe. Chyba dość mocne. Piję powoli podczas gdy Poe wdaje się w rozmowę z jeźdźcami i Metlang. Rozmawiają o wadach i zaletach różnej broni. Okazuje się, że znają jej tutaj mnóstwo rodzajów, choć wszystkie oczywiście proste i prymitywne. Metlang zaczyna wypytywać o szczegóły konstrukcji statków powietrznych. Ja również włączam się w rozmowę i odpowiadamy jej jak umiemy.
– Ech, szkoda, że to takie skomplikowane – mówi wreszcie dziewczyna. – Żałuję, że nie wrócą czasy naszych pradziadków…
– A co wtedy się działo? – pytam.
– Mówi się, że wtedy lataliśmy na sąsiednie planety i dalej, do Galaktyki – mówi Metlang rozmarzonym tonem. – Ale potem Rada Najstarszych uznała, że to zbyt niebezpieczne i przestaliśmy…
– Ale może macie tu gdzieś jeszcze jakieś stare statki? – pyta z nadzieją Poe. – Może coś słyszałaś?
Marszczę brwi. Mam wrażenie, że coś mi się przypomina, ale co…? To takie ulotne i nieuchwytne. Nie mam pojęcia, o co mi chodzi.
– Nie, nic nie słyszałam. – Metlang kręci głową. – Wszystko zostało zniszczone.
– A my wiemy, gdzie jest stary port – wtrąca się Ian.
– Naprawdę? – w głosie Poego słychać napięcie. – Gdzie?
– Trzy dni drogi stąd na wschód – mówi Ian. – Czasem rozbijamy tam obóz.
– Musicie mnie tam zabrać – mówi Poe.
– Nas zabrać – poprawiam go. Jestem podekscytowana. Może nie wszystko stracone, może w starym porcie coś znajdziemy i uda się stąd odlecieć!
– Ale tam nic nie ma – Ian gasi nasz entuzjazm. – Tylko zasypane piaskiem ruiny.
– Wszystko jedno – mówi Poe. – Zabierz nas tam, rozejrzymy się, kto wie…
– Dobrze – Ian kiwa głową na znak zgody. – Po święcie możemy was zabrać. Jak już wytrzeźwiejemy! – śmieje się i sięga po kolejny kufel.
Poe też się śmieje i trąca się z nim kuflem. Potem odwraca się do mnie a jego oczy lśnią radością.
– Amitia, słyszałaś? Może mamy szansę…
– Za szansę! – unoszę swój kufel.
– Poe, Amitia, tu jesteście! – z ciemności nagle wyłania się Tjall. – Szukałem was wszędzie. Chodźcie do nas! Zabieram ich! – woła do jeźdźców taugurów, a oni kiwają głowami i śmieją się.  Tjall pomaga nam wstać i prowadzi nas do innego ogniska. Siadamy wygodnie na kłodach drzew, gdzie siedzi już grupka ludzi: Pavikki ze swoją narzeczoną, Ves i Zanda i jeszcze kilkanaście osób, których nie znam. Pojawia się jedzenie i picie, jemy kawałki pieczonego mięsa rękami prosto z liści, które służą za talerze. Wszyscy rozmawiają i śmieją się, wspominając walkę z Attonami a także inne, wcześniejsze bitwy, na przykład z piratami.
Potem Ves sięga gdzieś za siebie i wyciąga jakiś instrument muzyczny, przypominający trochę mandoviolę, ale chyba prostszy. Składa się z szerokiego pudła i sześciu strun naciągniętych na długim, prostym gryfie. Ves pochyla się i przez chwilę stroi go w skupieniu, posykując na innych, żeby byli cicho. Wreszcie prostuje się i uderza w struny.
– Co chcecie, żebym zagrała? – pyta.
– Balladę o szarym morzu! – wyrywa się Tjall.
– E, to za smutne – mówi Ves. – Dzisiaj mamy się bawić a nie smęcić.
– Coś twojego! – mówi Zanda. – Najbardziej lubię twoje własne piosenki! Ves jest naszą poetką, wiecie – wyjaśnia, pochylając się w naszą stronę.
– Naprawdę? – Ves chyba się trochę zarumieniła. Ale nie daje się długo namawiać, zastanawia się przez chwilę, a potem mówi: – To zaśpiewam wam balladę o płynących kwiatach.
Wszyscy się uciszają, a Ves zaczyna śpiewać, uderzając w struny instrumentu. Ma miły, łagodny głos. Melodia jest prosta i po chwili wszyscy podchwytują refren, nawet ja i Poe. Piosenka mówi o kwiatach, które na wiosnę opadają z gałęzi drzew i płyną dalej z falami potoku. Słowa same są jak fale, mam wrażenie, że migoczą się i błyszczą. Ves odrzuca z czoła swoje włosy o dziwnym kolorze i śpiewa dalej, przymykając oczy. Chyba nigdy nie słyszałam ładniejszej piosenki i kiedy Ves kończy przez chwilę czuję żal. Ale za chwilę dziewczyna zaczyna śpiewać następną, tym razem wesołą i skoczną. Wszyscy włączają się w śpiew, a od innych ognisk zaczynają nam wtórować. Cały brzeg rzeki rozbrzmiewa śpiewem.
– To kto następny? – pyta Ves po zakończeniu piosenki i wyciąga instrument przed siebie.
– Mogę? – ku mojemu zdziwieniu nagle wyrywa się Poe. Patrzę na niego ze zdumieniem, nigdy nie słyszałam, żeby na czymś grał. Zdarzało mu się śpiewać, zwłaszcza kiedy wypił w kantynie parę kufli, ale nawet nie mogę sobie teraz przypomnieć, jak to brzmiało i czy nie fałszował. Ves z uśmiechem podaje mu instrument.
– Grałeś kiedyś na tym? – pyta.
– Nie, ale na Yavinie mamy podobny… – odpowiada Poe. Uderza kilka razy w struny próbując znaleźć tonację. – Aha, to tak… No to… hmmm… zaśpiewam wam piosenkę, której nauczył mnie dziadek. Śpiewali ją rebelianci na Yavinie.
Poe uderza w struny i zaczyna piosenkę. Okazuje się, że ją znam, była popularna też na Korelii. Mówi o młodym człowieku, który nie mógł znieść tego, że wróg okupuje jego kraj, więc poszedł walczyć w wysokie góry. Piosenka kończy się smutno, bo młodzieniec zginął, ale przed śmiercią poprosił, aby wszyscy go wspominali. Przyglądam się Poemu, kiedy śpiewa. Nigdy nie posądzałam go o takie talenty. Szybko oswoił się z erbańskim instrumentem i gra, jakby uczył się tego od dziecka. Ma niski, przyjemny głos i zdaje się bardzo wczuwać w śpiewane słowa. Patrzy w ognisko, a w jego ciemnych oczach odbijają się płomienie. Melodia robi się coraz cichsza i wolniejsza, aż wreszcie Poe kończy balladę delikatnym akordem. Nagle uświadamiam sobie, że mam sucho w ustach i nerwowo przełykam ślinę. Wszyscy, którzy do tej pory słuchali w ciszy, teraz biją brawo. Poe rozgląda się wokół jakby trochę zaskoczony, a potem patrzy na mnie i uśmiecha się.
– Ami, teraz ty coś wybierz – mówi. – Co byś chciała usłyszeć?
– Co, ja…? – peszę się. – Ja nie… Może Tjall coś wybierze?
– Ami, nie znam piosenek z Erby – śmieje się Poe. – Jak Tjall coś wybierze, to sam będzie musiał to zaśpiewać. No, dalej! Coś z Korelii? Znam taką jedną balladę o przemytnikach…
Kiwam głową z ulgą. Jest jedna piosenka, którą chciałabym usłyszeć, ale wstydzę się poprosić o nią Poego. To stara ballada o miłości Anakina i Padme, nawet nie wiem, czy on ją zna. Nie spodziewam się, że Poe mógłby znać takie sentymentalne piosenki.
Poe znów uderza w struny i zaczyna balladę o koreliańskich przemytnikach. Jest żywa i ma bardzo zabawny tekst, ale sama nie wiem czemu, nagle robi mi się smutno. Korelia… Tyle lat jej nie widziałam. Tyle lat miotam się po świecie jak liść niesiony wiatrem i nie mogę znaleźć swojego miejsca. Spoglądam na Poego kątem oka. On też wiele lat temu opuścił swój dom na Yavinie i nie widział swojej planety ani jedynej bliskiej osoby, swojego dziadka. Taki jest los żołnierzy Ruchu Oporu. Musimy ciągle uciekać i się przenosić z planety na planetę i z bazy do bazy. Nigdzie nie zagrzewamy dłużej miejsca i nie mamy szansy na własny dom…
Nawet nie zauważam, kiedy Poe kończy piosenkę. Patrzy na mnie, więc uśmiecham się, ale on chyba wyczuwa sztuczność tego uśmiechu. Oddaje instrument Ves i przez chwilę mi się przygląda.
– Chodź, Ami, przejdziemy się – mówi.
Wstajemy i oddalamy się od ogniska. Idziemy w ciszy poza granicą światła. Chciałabym coś powiedzieć i mam wrażenie, że Poe też chce, ale nie wiemy co. Nagle słyszymy tupot i przed nami zjawia się Tjall.
– Gdzie wy uciekacie? – pyta z pretensją. – Zaraz zaczną się tańce.
– Tjall… – mówi Poe, a w jego głosie słychać coś dziwnego.
– No chodźcie! – mówi chłopak. – Zobaczycie Taniec Srebrnego Pasa, nigdy go jeszcze nie widzieliście! Został stworzony na cześć naszego legendarnego króla, który dawno temu ocalił planetę przed nadlatującą asteroidą…
– Tjall! – mówi Poe, tym razem z większym naciskiem.
– Rozbił ją na tysiące kawałków i teraz ona świeci nad nami jako srebrny pas… – kończy chłopak z rozpędu, a potem spogląda na Poego, który patrzy na niego nic nie mówiąc, tylko unosząc brwi.
– Aaaa… eeee… to ja może… sprawdzę, czy nie ma mnie gdzie indziej! – woła Tjall i po chwili znika w ciemnościach. Znów zostajemy sami. Co prawda obok jest mnóstwo ludzi i wystarczy zrobić dwa kroki, żeby znów znaleźć się w kręgu światła ogniska, ale wydaje mi się, jakbyśmy byli sami na całej planecie.
– Usiądziemy? – pyta Poe. Kiwam głową i siadamy na suchej, nagrzanej ziemi, opierając się o pień drzewa. Spoglądam w górę na niebo pełne gwiazd.
– Srebrny pas… – mówię, aby coś powiedzieć.
– Aha – odpowiada Poe. – Mają tu ciekawe legendy. – I milknie.
– Chyba nie zdążymy ich poznać – mówię. – Jeśli znajdziemy coś w tym porcie…
– Wrócimy do siebie! – kończy Poe. – Wiesz, teraz, kiedy myślę, że możemy stąd odlecieć, zaczyna mi się tu podobać – śmieje się.
– A przedtem ci się nie podobało?
– Tu jest pięknie i polubiłem tych ludzi, ale… czułem się tu uwięziony – mówi on. – Chyba to rozumiesz.
– Ja też – odpowiadam. – Nie mogłabym zostać tu na stałe.
– A tak w ogóle… myślisz czasem, żeby zostać gdzieś na stałe? – pyta Poe.
Patrzę na niego ze zdziwieniem. Czy on czyta w myślach?
– Właśnie o tym dziś myślałam, kiedy śpiewałeś tę balladę z Korelii – mówię. – Że tak dawno nie widziałam mojej rodzinnej planety… i ty też nie widziałeś Yavinu.
– A chciałabyś zobaczyć Yavin? – pyta cicho Poe. Patrzy gdzieś przed siebie, w ciemności ledwie widzę jego twarz, ale czuję, że maluje się na niej tęsknota.
– Bardzo – mówię. – Może kiedyś…
Poe odwraca się do mnie. Czuję, jak jego ręka przykrywa moją, jestem trochę zdziwiona, ale nie cofam dłoni. Nagle znowu zasycha mi w ustach.
– Może jak już się stąd wyrwiemy… to polecimy na Yavin? Poznałabyś mojego dziadka…
– Ale Poe, musimy wracać do bazy – mówię. – Generał Organa nas potrzebuje. Na pewno wszyscy zastanawiają się, co się z nami stało!
– Masz rację – mówi Poe, chyba trochę rozczarowany. – Ale kiedyś, jak to wszystko już się uspokoi… Jak pokonamy Najwyższy Porządek…
– Bardzo chciałabym polecieć z tobą na Yavin, Poe – mówię. – I to ty masz rację, jak się stąd wyrwiemy… Bo na pokonanie Najwyższego Porządku to możemy czekać aż do późnej starości – śmieję się smutno.
– Nie chcę tyle czekać, Ami – mówi Poe. Patrzy na mnie… i nagle, sama nie wiem, jak to się dzieje, ale podnoszę dłoń i dotykam jego policzka… Nasze twarze są coraz bliżej, czuję jego ciepły oddech na skórze… Zamykam oczy, kiedy nasze usta się dotykają. Poe obejmuje mnie mocno. Serce bije mi tak, jakby chciało się wyrwać z piersi. Pocałunek jest długi, aż do utraty tchu. Odrywamy się od siebie na chwilę, a potem znów zatapiamy w pocałunku. Wplatam palce w jego włosy i uświadamiam sobie, że gdybym teraz zobaczyła na niebie rozbłysk Starkillera, umarłabym szczęśliwa.
– Poe… – szepczę, kiedy na chwilę przerywamy pocałunki. On gładzi mnie po głowie i przytula do siebie.
– Tęskniłem, kiedy cię nie było, wiesz? – mówi. 
– Naprawdę? – pytam. Czuję wzruszenie – chyba nikt nigdy nie mówił mi, że za mną tęsknił. Może rodzice dawno temu…
A potem przypomina mi się coś, co widziałam, kiedy wędrowałam w Pełni, żeby spotkać się z Rasmine. No… chyba jednak Poe tak bardzo nie tęsknił!
– E, chyba jednak tak bardzo nie tęskniłeś – mówię trochę żartem. – Tu jest tyle ładnych dziewczyn…
– Nawet nie zwracałem uwagi – mówi on. – Traktowałem je jak koleżanki.
A mnie nagle przeszywa dreszcz. Dlaczego on kłamie? Przecież wiem, co widziałam! Odsuwam się gwałtownie. Poe patrzy na mnie ze zdziwieniem.
– Co się stało, Ami? Zrobiłem coś nie tak? – pyta.
– Nie kłam, Poe. Przecież nie musisz kłamać – mówię i czuję, że głos mi drży. – Ja… przecież wiem, że nie byliśmy razem i nic sobie nie obiecywaliśmy, więc dlaczego teraz kłamiesz, że nie zwracałeś na nie uwagi? Przecież wiem, że całowałeś się z tą…
– Co?? – pyta zdumiony. – Ja? Z nikim się…
– Nie kłam, Poe! – zbiera mi się na płacz. – Wszystko widziałam, ty i…
– Co?? – Ależ on bezczelnie udaje zdziwienie. – Co niby widziałaś, przecież cię tu nie było, a ja…
– No właśnie, nie było mnie! – staram się mówić spokojnie, ale jeszcze chwila i się rozpłaczę. – No to jaka ona jest? Ta Lyssa? Ładniejsza ode mnie? Mądrzejsza? Nigdy by cię nie wpakowała w taką sytuację jak ja?
– Ami, co ty wygadujesz! – w głosie Poego zaczyna brzmieć złość. – Wymyśliłaś sobie jakieś bzdury i rzucasz jakieś oskarżenia. Skąd ci w ogóle przyszło do głowy…?
– Pamiętam jak było w bazie – mówię ponuro. – Poe Dameron, ciacho, na które leci każda dziewczyna. A ty nie miałeś nic przeciwko.
– W bazie to było dawno – irytuje się Poe. – Wiesz co Ami? Nie wiem, co sobie wymyśliłaś, ale lepiej już nic nie mów. – Puszcza moją rękę i wstaje jakby chciał odejść. Ja też zrywam się na równe nogi. Stoimy patrząc na siebie jak wrogowie, a przecież przed chwilą… Jak to się stało?
– Ty też nic nie mów – rzucam przez ściśnięte gardło. – Nie chcę słuchać twoich kłamstw.
– Skoro uważasz że kłamię, to chyba nie mamy o czym rozmawiać – mówi on z bólem w głosie.
– No chyba nie mamy – powtarzam, a potem odwracam się i biegnę przed siebie w ciemność. Potykam się i mało co nie upadam, ale biegnę dalej. Dopiero kiedy już jestem daleko, spoglądam w stronę rzeki. Ciągle widzę jego ciemną sylwetkę na tle blasku ognisk. I wtedy czuję, jak po policzkach zaczynają mi spływać łzy.

...

...