wtorek, 27 lutego 2018

Rozdział 22: Zagrożenie


*** Poe Dameron ***

– Broń się! – woła Lyssa.
Stoimy naprzeciwko siebie uzbrojeni w długie kije z ostrzami na obu końcach. W prawdziwej walce można nimi przebić napastnika, ale podczas ćwiczeń ostrza są zabezpieczone drewnianymi nakładkami. Lyssa uśmiecha się szeroko, balansując lekko swoim kijem. Jej czarne włosy są związane w wysoką kitkę, a na policzkach ma namalowane po dwa czarne paski. Muszę uważać, bo jest bardzo szybka. Przekonałem się o tym już nieraz i do dzisiaj mam siniaki na żebrach. Ale ja też robię postępy, choć nigdy nie walczyłem taką bronią. Uważnie śledzę ruchy jej rąk, czekając na uderzenie…
Kij Lyssy wystrzela w powietrze, celując w mój bok. Blokuję go natychmiast, uderzenie jest silne, prawie drętwieje mi ręka. Odskakuję i odpowiadam błyskawicznym atakiem. Próbuję podciąć jej nogi, ale jest na to przygotowana i też skutecznie mnie blokuje. Kije uderzają o siebie z trzaskiem. Dokoła zebrało się chyba z pół wioski, część kibicuje mnie a część dziewczynie. Słyszę ich krzyki, ale nie zwracam na nie uwagi. Jestem cały skoncentrowany. Wojowniczka uderza coraz szybciej. Chce mnie zmęczyć. Muszę przestać się bronić i przejść do ataku. Przesuwam się wolno po obwodzie koła. Chcę się ustawić tak, żeby jej słońce świeciło w oczy. Ale przejrzała mój podstęp! Atakuje znowu tak szybko, że kij tylko świszcze w powietrzu. Dostaję uderzenie w udo i zaraz drugim końcem w ramię. Och żesz ty! Przyspieszam, wypatrując luk w jej obronie. Lyssa śmieje się, oczy jej błyszczą. Uśmiecham się i nagle widzę swoją szansę! Uderzam znów nisko w nogi. Dostała! Potyka się, ale natychmiastowo odskakuje i nadal się broni. Ale nie jest już taka pewna siebie. Nagle okręca się i sam nie wiem jak jest za moimi plecami. Odwracam się, chwytam za jej kij i mocno szarpię. Udało się, straciła równowagę! Natychmiast wykorzystuję moją przewagę i uderzam ją mocno w bok. Słyszę jej krótki, zaskoczony krzyk. Teraz już się nie śmieje, jest skupiona i czujna. I chyba trochę zła. Jeszcze nigdy ze mną nie przegrała. Udało mi się pokonać już paru innych wojowników, ale jej jeszcze nie. Uderza z góry, zatrzymuję jej kij na swoim trzymanym w obu rękach. I w chwili kiedy czuję, jak napiera na mnie całym ciężarem, nagle usuwam się w bok, a zaskoczona Lyssa całkiem traci równowagę i leci na ziemię. Zanim zdąży się zorientować, co się stało, już siedzę na niej i przytrzymuję jej ręce na ziemi. Słyszę jak dookoła wszyscy biją brawo i zaczynam się śmiać.
– Udało ci się, Poe Dameronie! – mówi Lyssa.
– Nie “udało mi się”, tylko jestem dobry! – odpowiadam, ciągle się śmiejąc. – No, powiedz, że jestem dobry!
– Miałeś szczęście! Gdyby nie…
– Powiedz, że jestem dobry! Bo cię nie wypuszczę!
– No dobra, jesteś niezły. A teraz mnie wypuść!
Ale kiedy na moment rozluźniam chwyt, Lyssa natychmiastowo wyślizguje się i… sam nie wiem jak, ale przewraca mnie i teraz ona siedzi na mnie trzymając mnie za ręce!
– Ale ja jestem lepsza! – mówi z dumą. – No, powiedz, że jestem lepsza!
– Jesteś lepsza! – ledwie mogę mówić ze śmiechu. Słyszę jak wszyscy dokoła też się śmieją. Lyssa rozluźnia uścisk, a wtedy… ja sięgam po ostateczną broń. – A masz łaskotki?
Dziewczyna piszczy i próbuje uciec, ale nie pozwalam jej na to. Tjall już padł na ziemię ze śmiechu. Nagle w ten nasz wesoły nastrój wdziera się dziwny dźwięk, jakby wielkiego gwizdka. Wszyscy natychmiastowo zamierają.
– Puszczaj mnie, Poe! – woła Lyssa. – To alarm! Musimy wszyscy natychmiast zebrać się na głównym placu.
Puszczam ją i biegnę z innymi. Na placu czeka już cała wioska. Widać, że wszyscy zostali oderwani od swoich codziennych zajęć. Dostrzegam Elvę i jej oddział. To oni przynieśli jakieś niepokojące wieści. Co się stało? Wszyscy wymieniają zaniepokojone spojrzenia, w tłumie słychać szum głosów.
– Cisza! – woła Elva. – Cisza!
Cała wioska milknie. Wszyscy czekamy na jej słowa.
– Mam złe wiadomości – mówi wojowniczka. – Attonowie wyruszyli ze swoich legowisk i idą w naszą stronę. Zniszczyli całkiem Oviru, tylko część ludzi zdążyła uciec i ukryć się w lasach. Setiagin się broni, jeśli wytrzyma, to zyskamy trochę czasu. Musimy natychmiast zacząć przygotowania do obrony!
Zapada natychmiastowa martwa cisza, aż wydaje mi się że słyszę, jak biją serca ludzi. A potem wybucha wrzawa. Ludzie wyglądają na rozgorączkowanych i przestraszonych.
– Kto to Attonowie? – trącam w bok Tjalla. Chłopak odwraca do mnie poważną twarz.
– Chodź, pokażę ci – mówi. Idziemy do wielkiego budynku na końcu placu. w ciemnym korytarzu małe lampki oświetlają stojące w niszach posągi. Tjall pokazuje jeden z nich, przypominający olbrzymiego pająka.
– Tak wyglądają Attonowie – mówi chłopak. – Są dwa razy więksi od człowieka i niezwykle silni. Mają grubą skórę, którą trudno przebić. Doskonale się wspinają po drzewach i murach. Wyczuwają z daleka zapach ludzkiego ciała. Wystrzeliwują przed siebie długie, lepkie nici, w które łapią swoją zdobycz. Schwytanych ludzi i zwierzęta pożerają na miejscu albo oplątują w sieci i zabierają ze sobą. Bardzo trudno ich pokonać.
– Od dawna z nimi walczycie? – pytam.
– Na szczęście rzadko się pojawiają. Raz, kiedy byłem jeszcze bardzo mały… Pamiętam, jak uciekaliśmy w środku nocy do jaskiń na klifie. Wszystkie dzieci i kilka starych kobiet, reszta została żeby walczyć. Zawaliliśmy wejście kamieniami i czekaliśmy tam. Wielu wojowników wtedy zginęło… – Tjall zamyśla się smutno.
– Jak się przed nimi bronicie?
– Walczyć z nimi z ziemi to prawie niemożliwe. Są za wielcy i za silni. I w lesie nigdy nie wiesz, czy któryś nie siedzi właśnie na drzewie… Chociaż najdzielniejsi wojownicy potrafią walczyć z nimi za pomocą stithu – to taka włócznia z dwoma ostrzami, trochę podobna do tej, którą ty dziś walczyłeś z Lyssą, tylko ostrza ma znacznie dłuższe. Jeśli się uda, można takiemu podciąć nogi albo rozpruć brzuch… jeśli się wie, gdzie trafić. Najlepiej atakować ich z góry. Kiedy wspinają się do nas, obrzucamy ich kamieniami i żywym ogniem. To taka mieszanka, która wybucha w zetknięciu z powietrzem, przechowujemy ją w szczelnie zamkniętych naczyniach – wyjaśnia. – Teraz pewnie wszyscy pójdą umacniać i podwyższać mury obronne. Mieszkamy na wyżynie, więc tak łatwo nas nie dopadną, ale potrafią bardzo szybko wspinać się po skałach.
– Gdybym miał mój statek… Naprawdę nie macie tutaj nic, co lata?
Till wzrusza ramionami i kręci głową. Zaciskam pięści bezsilnie. Erbanie ze swoją prymitywną bronią będą mieli naprawdę ciężkie zadanie przed sobą. Gdybym chociaż miał mój blaster!
– Chodź, wracamy – mówi Tjall. – Elva na pewno już przydzieliła wszystkim zadania. Poproszę, żebyś razem ze mną był przy maszynie miotającej. Szybko się nauczysz.
Wracamy na plac. Z daleka zauważam Elvę, która rozmawia o czymś z Rasmine.
– A gdybyśmy wysłali chociaż mały oddział… – mówi z błaganiem w głosie starsza kobieta.
– Nie możemy, Ras – odpowiada wojowniczka. – I tak mamy za mało obrońców.
Kiedy nas zauważają, odwracają się obie i przyglądają mi się z dziwnym wyrazem twarzy.
– O co chodzi? – pytam podchodząc. – Na co się tak patrzycie?
– Poe Dameronie – mówi z poważną miną Rasmine. – Attonowie zbliżają się do Świątyni Siedmiu Bram.
Przez chwilę nie rozumiem, co ona mówi, a potem nagły strach ściska mnie za serce. Amitia!
– Jak to, a co z Amitią? I mistrzem Fengiem? – pytam.
– Nie zdążą wrócić… Możemy tylko mieć nadzieję, że się dobrze ukryją – mówi Rasmine.
– Ale przecież będą mogli się bronić za pomocą Mocy, prawda? – pytam z nadzieją.
Kobiety znowu wymieniają spojrzenia.
– Attonowie są odporni na Pełnię – wyjaśnia Rasmine. – Jej użycie tylko ich rozdrażnia.
– Więc co możemy zrobić? Przecież trzeba ich jakoś ratować!
– Nic nie możemy. Musimy przygotowywać się do obrony tu na miejscu – mówi twardo Elva. – Przykro mi – dodaje łagodniejszym tonem. Potem odwraca się i odchodzi, a za nią biegnie Rasmine.
Spoglądam na Tjalla. Chłopak patrzy na mnie z wyrazem szoku na twarzy. Zaciskam pięści. Nie mogę zostawić Amitii na pożarcie tym pajęczakom! Muszę coś zrobić! Tylko co? Gdybym miał mój statek!

czwartek, 22 lutego 2018

Rozdział 21: To pułapka!

*** Amitia Tarra ***


Wieczorem, kiedy siedzimy z Mistrzem Fengiem przy kolacji (placki z trzcinowej mąki i syrop z jakiegoś owocu), przychodzi mi do głowy pewna myśl.
– Mistrzu, czy przebywając w Pełni można… kogoś odszukać?
– Co masz na myśli, Amitio? – pyta Mistrz, patrząc przy tym na mnie surowo spod krzaczastych brwi. Zanim się przyzwyczaiłam, myślałam, że ciągle jest na mnie o coś zły. Ale teraz wiem, że ma po prostu taki wyraz twarzy.
– Myślałam o moich rodzicach – mówię. – Zaginęli dawno temu. Nikt nie wie, co się z nimi stało. Myślisz, że mogłabym przynajmniej sprawdzić, czy żyją?
Mistrz Feng marszczy brwi jeszcze bardziej.
– Teoretycznie tak… – mówi powoli. – Gdybyś skupiła się bardzo na tym, jak ich pamiętasz i wypuściła swój umysł na poszukiwanie, to Pełnia prędzej czy później zaprowadziłaby cię do nich.
– Nawet jeśli oni sami nie posługują się Mocą?
– Nawet wtedy. Oczywiście łatwiej znaleźć tych, którzy znają Pełnię… albo Moc, choć jak ci mówiłem, ona jest słabsza i niedoskonała. Pamiętasz, kiedy zaginęli?
– Jak miałam dwanaście lat – wyjaśniam.  – To znaczy standardowych, a na wasze – osiem.
– To dawno, ale… Każda żyjąca istota zostawia swoje ślady w Pełni. Jeśli skupisz się na waszym ostatnim spotkaniu, odnajdziesz ścieżkę, która będzie cię prowadziła ich śladami, ciągle dalej i dalej… aż do miejsca, w którym są teraz, albo… do miejsca, w którym ścieżka zniknie.
– To znaczy do miejsca, w którym umarli? – upewniam się.
– Właśnie. Ale nie wolno ci tego robić.
– Dlaczego? – buntuję się. – Przecież nie chcę zrobić nic złego!
– Przez takie poszukiwania możesz narazić całą planetę na wielkie niebezpieczeństwo – mówi surowo Mistrz i tym razem naprawdę jest surowy, a nie tylko tak wygląda. – Jak wiesz, dawno temu wszyscy przywódcy Erby postanowili, że musimy przede wszystkim chronić naszą planetę i nasz lud. Otoczyliśmy planetę barierą ochronną. Sprawiliśmy, że wszyscy o niej zapomnieli, nawet mieszkańcy naszej najbliższej sąsiadki w układzie, Orby. Wyjście z Mocą poza naszą planetę jest niebezpieczne. Moglibyśmy zwrócić na siebie uwagę różnych złych sił. Przechowujemy tutaj wielkie i cenne tajemnice. Nie możemy narażać ich na zniszczenie.
– Ale Mistrzu – protestuję. – Przecież ta bariera już chyba nie działa. Statek, którym przylecieliśmy, zdołał wylądować i zaatakować was.
– To jest duży problem – kiwa głową Mistrz. – Będziemy się nad tym naradzać na najbliższym Zgromadzeniu. Możliwe że czasy się zmieniają i stare sposoby zawodzą…
– No dobrze, ale gdybym odleciała stąd i zaczęła poszukiwania gdzieś indziej, na drugim końcu Galaktyki? Wtedy nikt się nie domyśli, że nauczyłam się tego u was.
Mistrz patrzy na mnie jakbym powiedziała coś bardzo głupiego.
– Nie możesz odlecieć. Nie słuchałaś, co ci mówiłem o barierze? Wasze pojawienie się, to był wyjątek. Od całych pokoleń nikt tu nie przylatuje ani nie odlatuje stąd. Ludzie wierzą, że z zewnątrz przychodzi tylko zło!
Powoli kręcę głową.
– Wiesz, że ja i Poe musimy odlecieć – mówię. – Nie możemy tu zostać. Ruch Oporu nas potrzebuje.
– A ty wiesz, że to niemożliwe. Nawet gdyby loty w przestrzeń nie były zakazane, i nawet gdybyśmy bardzo chcieli wam pomóc, to kiedy podjęliśmy decyzję o izolacji Erby, zniszczyliśmy też porty i statki. I teraz nie mamy żadnych możliwości ich odbudować.
– Jak to… – mówię przerażona. – Zniszczyliście? Wszystkie? Nic nie zostało?
– Nic – mówi Mistrz. – Możesz jedynie liczyć na to, że znów przypadkowo zjawi się tu jakiś statek, ale to może się zdarzyć za kilkadziesiąt lat… albo nigdy.
– Ale przecież tamci… może zechcą wysłać ekspedycję karną na planetę, na której ich zaatakowano? Na pewno mają jakieś współrzędne…
– Już nie – mówi z satysfakcją Mistrz i rozumiem, że mimo zakazu “wychylania się” w jakiś sposób sięgnęli do tamtych statków i zniszczyli dane.
– Pogódź się z tym, że tu zostaniesz. Znajdziesz sobie jakiegoś miłego chłopca, założysz rodzinę… Może z czasem, kiedy będziesz coraz lepsza we władaniu Pełnią, zostaniesz przywódczynią jakiejś wioski? Erba daje wiele możliwości!
Prawie nie słyszę, co mówi. Staram się powstrzymać łzy cisnące mi się pod powieki. To niemożliwe, żebyśmy zostali tu na zawsze! Musi być jakiś sposób! Zresztą… a może Poe chce tu zostać? Nieważne, jeśli chce niech zostaje, ale ja chcę wracać! Odwracam głowę i patrzę na odblaski ognia na ścianie. Rozmazują się coraz bardziej i po chwili zdaję sobie sprawę, że łzy płyną mi po twarzy.
– No nie płacz – mówi Mistrz. – Zobaczysz, przyzwyczaisz się. Erba jest wielka i piękna. Możesz podróżować po niej całe życie i jeszcze nie zobaczysz wszystkiego.
No pewnie, myślę sobie, kiedy podróżuje się tylko powolnymi kooru.
– Nawet nie wiesz, co robicie – mówię drżącym głosem. – Czego pozbawiacie swoich ludzi. Nigdy nie zobaczą Galaktyki… Nigdy nie odwiedzą tylu wielkich i pięknych światów… Nie poznają tylu mądrych ras… Trzymacie ich jak w więzieniu… Zobacz sami, jak tu żyjecie! – Zakreślam ręką koło. – Ogień, placki z tłuczonej trzciny, wojownicy z nożami i dzidami… Macie takie możliwości, a żyjecie jak… jak… Ewoki!
– Ale jesteśmy bezpieczni – mówi twardo Mistrz. – Myślisz, że nie wiemy o tych waszych wojnach? Sami mówiliście o broni niszczącej całe planety. Czy możemy pozwolić na to, żeby ktoś skierował ją w nas? Jesteśmy odpowiedzialni za nasz lud. Nie chcemy mieszać się w wasze wojny.
– Wcale nie musicie. Jest wiele neutralnych planet.
– My też jesteśmy neutralni. I chyba pamiętasz, co ci mówiłem, że chronimy tutaj…
– Wiem, wielkie tajemnice – mówię złym głosem. – I co z tego macie? Są do niczego nieprzydatne. Nikogo nie interesują. Cała Galaktyka nie ma pojęcia o tej waszej Pełni, wszyscy znają tylko Moc. I w końcu do czego się ona przydaje oprócz ustawiania kamieni jeden na drugim? – pytam złośliwie.
– Dość tego! – Mistrz chyba wreszcie się zdenerwował. – Sama nie wiesz, co wygadujesz! Powtarzam ci jeszcze raz: zostaniesz tu i musisz się z tym pogodzić, inaczej całe życie będziesz nieszczęśliwa. Nie masz wyjścia. Nawet gdyby Wielkie Zgromadzenie zgodziło się na wasz odlot, to mówiłem ci, że nie ma czym!
Czuję się, jakby zatrzasnęła się wokół mnie pułapka. Wszystko traci sens. Nawet te szkolenia w Trzeciej Stronie Mocy… teraz jest dla mnie oczywiste, że nie szkoliliby mnie, gdyby zamierzali nas wypuścić. W końcu to są te ich wielkie i starożytne tajemnice!
Łzy płyną dalej. Odebrano mi moje życie. Przydarzały mi się różne rzeczy, czasem przyjemne a czasem straszne, ale to zawsze było moje życie i ja decydowałam co z nim zrobię. Teraz inni zdecydowali za mnie… ta głupia Trzecia Strona Mocy… Nie chcę jej! Wolałabym nigdy o niej nie słyszeć! Po co mi ona, skoro nie mogę wrócić do siebie?
Powoli uspokajam oddech i ocieram łzy rękawem. Nie będę przecież tak się mazać. Coś wymyślę. Muszę coś wymyślić. Nie ma sytuacji bez wyjścia. Na razie musimy czekać i udawać, że jesteśmy zadowoleni. Nie przypuszczam, żeby Poe chciał tu zostać. Teraz może mu się podobać, bo znalazł sobie dziewczynę, ale jak usłyszy, że już nigdy nie siądzie za sterami statku… Na pewno nie oddałby możliwości latania za nic w świecie. Znam go przecież.
– Idź już spać – mówi Mistrz, już spokojnie. – Jutro czeka nas nowy etap szkolenia. Nauczysz się łączyć swoje siły z innymi, aby razem wykonać zadanie przekraczające możliwości jednego człowieka.
Kiwam głową i wlokę się do swojego pokoju, zostawiając niedojedzoną kolację. Nie mam ochoty już na nic. Czuję się, jakby ktoś mnie uderzył w głowę czymś ciężkim. Jednak muszę mieć nadzieję. Kiedy spotkam się z Poem, na pewno coś wymyślimy.

Leżę długo w nocy nie mogąc zasnąć i zastanawiając się nad tym, co usłyszałam. Czy mieszkańcy Erby wiedzą, jak wiele im odebrano? Przywódcy niby w trosce o ich bezpieczeństwo traktują ich jak dzieci, których nie można wypuścić samych z domu. Ale dzieci dorastają i chcą iść w świat. Na pewno są tu tacy, którym nie wystarcza rodzinna wioska. Przypominam sobie, z jakim entuzjazmem Tjall słuchał moich opowieści o dalekich światach. Gdyby takich jak on znalazło się więcej…

poniedziałek, 19 lutego 2018

Rozdział 20: Koło

***** Amitia Tarra *****


Nie wiem sama, ile czasu przebywam już na szkoleniu w Świątyni Siedmiu Bram. Wszystkie dni są podobne do siebie. Może powinnam zapisywać sobie kolejne, żeby nie stracić rachuby czasu, ale na początku o tym nie myślałam, a potem było już za późno i całkiem się pogubiłam.
Codziennie rano wstajemy o świcie, kiedy tylko pierwsze promienie słońca pokażą się nad horyzontem. Na początku jest godzinna medytacja, która ma nauczyć mnie wyciszenia i skupienia. Najpierw strasznie się nudziłam i uciekałam myślami gdzie się tylko dało, wspominałam naszą Bazę i wszystkich znajomych… myślałam, co teraz porabia Poe w wiosce… Ale potem dzięki wskazówkom Mistrza Feng nauczyłam się naprawdę wyciszać i teraz godzina mija zanim zdążę się zorientować.
Potem jemy śniadanie, które przygotowujemy na przemian, jednego dnia on, drugiego ja. Śniadania i wszystkie posiłki też są bardzo proste i monotonne, przeważnie gotujemy jakąś kaszę, do której dodajemy trochę owoców albo sos z grzybów. Czasem pieczemy płaskie placki z mąki, którą robi się z wysuszonej trzciny rosnącej na brzegu jeziora. Wodę czerpiemy ze studni na dziedzińcu. Dodajemy do niej sok z owoców jakiegoś pnącza, które porasta ściany świątyni, dzięki czemu robi się słodka i orzeźwiająca.
Potem przychodzi czas na szkolenie i tutaj Mistrz Feng naprawdę daje mi wycisk. Zaczęło się od biegania w kółko po dziedzińcu i wykonywania różnych ćwiczeń. Wyglądało to zwyczajnie, jak musztra którą nieraz przechodzimy w bazie. A potem… nagle w trakcie tych ćwiczeń Mistrz Feng zaatakował mnie Pełnią. Za pierwszym razem aż się przewróciłam, to było takie nagłe i nieoczekiwane. Niesamowite uczucie – jakbym nagle oderwała się od ziemi i zaczęła spadać w wypełnioną gwiazdami przestrzeń Galaktyki. Nie wiedziałam, co się ze mną działo. Zaczęłam krzyczeć, a Mistrz natychmiast się wycofał i uspokoił mnie. Powiedział, że pierwsze zetknięcie z Pełnią może być przerażające, ale jestem tu po to, żeby nauczyć się nad nią panować. Od tej pory musiałam nie przerywając ćwiczeń fizycznych uczyć się wykonywać różne rzeczy za pomocą Pełni. Na przykład sięgać do umysłu Mistrza i rozmawiać z nim bez słów. Również podnosiłam i rzucałam różne przedmioty, a z każdym dniem Mistrz wymagał ode mnie większej precyzji. Gdy nauczyłam się już celnie rzucać, przyniósł różne kamienie i patyki i kazał mi budować z nich wieże. Kiedy mówiłam mu, że to zbyt trudne, jednocześnie pracować umysłem i nie tracić rytmu w biegu albo wykonywać różne inne jego polecenia, które cały czas wydaje, odpowiadał mi, że byle dziecko na potrafi używać Pełni kiedy siedzi spokojne i wyciszone. Ode mnie wymaga czegoś więcej.
Dziś zapowiedział, że ma dla mnie coś specjalnego, więc trochę się obawiam. Idziemy wąskimi korytarzami do części świątyni, w której jeszcze nigdy nie byłam. Zauważam, że jest mocno zaniedbana. Podłogę pokrywa kurz i suche liście, które powpadały tu przez dziury w dachu. Wreszcie dochodzimy do rzeźbionych drzwi, które Mistrz Feng otwiera za pomocą mechanizmu ukrytego w ścianie obok. Drzwi zgrzytają i zacinają się, ale w końcu się otwierają. Ukazuje nam się sala z dziwną rzeźbą pośrodku, która wygląda jak kilka okręgów złożonych razem.
– Mam dla ciebie specjalne zadanie – mówi Mistrz. – Dziś nawiążesz kontakt nie ze mną, ale z Rasmine. Nie powinno to być dla ciebie trudne, wiesz już przecież, że dla Pełni odległość nie stanowi przeszkody. Ale żeby nie było ci za łatwo…
Podchodzi do rzeźby i trąca ją lekko. Okręgi zaczynają się obracać i nachylają pod różnymi kątami. Uśmiecham się lekko do siebie. Już wiem, co to jest.
– Wchodź tu – mówi Mistrz i zauważam, że wewnętrzny okrąg ma przymocowane pętle, w których muszę umieścić dłonie i stopy. Wspinam się na podest i zajmuję miejsce w środku urządzenia. Mistrz przewiązuje mnie jeszcze liną w pasie.
– No a teraz… jazda! – woła i pociąga silnie za okręg. Koła zaczynają wirować. – A teraz wywołaj Rasmine i niech ci przekaże umówione hasło!
Kręcę się w szalonym kole, raz głową na dół, raz do góry i na boki. Urządzenie przyspiesza tempo, mój żołądek podjeżdża aż do gardła. Ale… mistrz nie wie jednego. Nieraz już się tak kręciłam wykonując manewry podczas walki, a w ogóle na takich urządzeniach u nas też ćwiczą piloci! Pewnie, że gdybym pierwszy raz wsiadła do czegoś takiego byłabym zdezorientowana i nie udałoby mi się wykonać zadania. Ale teraz… Skupiam się i oczyszczam umysł jak podczas medytacji. Ignoruję uderzenia krwi do głowy i wariujący żołądek. Teraz wysyłam część swoich myśli przed siebie. To dziwne uczucie, trudno je opisać. Trochę tak, jakbym wędrowała w przestrzeni samym umysłem. W tej przestrzeni, która jest wypełniona Trzecią Stroną Mocy, mogę widzieć innych ludzi. Są jak rozmyte cienie, ale ci, którzy władają Pełnią, świecą jak gwiazdy. Gdzieś daleko przede mną jest całe skupisko tych cieni i wiem, że to wioska. Idę tam powoli. Gdy docieram na miejsce, rozglądam się, żeby spośród otaczających mnie postaci wyłowić tę, która jest Rasmine. Przez chwilę nie widzę nigdzie blasku Pełni, ale potem dostrzegam ją gdzieś na drugim krańcu wioski. Kiedy zbliżę się i wypowiem odpowiednie hasło, Rasmine odpowie i będziemy mogły porozmawiać.
(To znaczy tak mówię “idę”, “wypowiem”, ale to nie jest tak, jakbym używała ciała albo głosu. Wszystko dzieje się w umyśle i w falach Pełni, które przenikają całą przestrzeń.)
Jednak zanim docieram do Rasmine, przychodzi mi myśl, żeby poszukać Poego i zobaczyć, jak się miewa. Na pewno nie zajmie mi to dużo czasu… a zresztą mistrz Feng wcale nie musi wiedzieć, że tak szybko udało mi się skoncentrować wirując w tym kole! Rozglądam się dokoła. Otaczają mnie mgliste, niebieskawe postacie, wyglądające jak bardzo słaby holoprzekaz. Kiedy skupię się, widzę je wyraźniej, widzę co robią albo jak gdzieś idą. Głosy słyszę jako niewyraźny szum, ale na pewno, gdybym dłużej poćwiczyła, byłoby lepiej. Teraz jednak nie mam na to czasu. Przechodzę między postaciami, które mnie wcale nie zauważają (no jasne, przecież mnie tu nie ma) i szukam znajomych osób. Jestem pewna, że poznam Poego.
I po chwili rzeczywiście go widzę. Jest otoczony innymi postaciami, porusza się szybko… co on robi? Chyba walczy! Czy ktoś go zaatakował? Przez chwilę czuję niepokój, ale zaraz wyczuwam, że wszyscy dokoła są w radosnym nastroju. To na pewno jakiś trening. Przyglądam się jego przeciwnikowi. To jakaś dziewczyna! Nie znam jej, no ale z mieszkańców wioski to właściwie znam tylko Tjalla i Pavikkiego. Przyglądam się przez chwilę, a potem walka się kończy. Chyba Poe przegrał. Wszyscy się śmieją, ale nie złośliwie. Przeciwniczka podaje mu rękę, a potem… Hej! Co oni robią? Obejmują się? No chyba on jej nie całuje???
Nie widzę, co się dzieje dalej, bo nagle odrzuca mnie daleko od całej grupy. Podczas posługiwania się Mocą nie można dawać upustu emocjom, bo wtedy łatwo można się rozproszyć i zawalić zadanie, co właśnie prawie zrobiłam. Przez chwilę czułam nawet jak moje ciało gdzieś tam daleko kręci się na kole. To niedobrze, bo to znaczy że prawie całkiem straciłam koncentrację. Uspokajam się więc i skupiam znowu. Co mnie obchodzi, co robi Poe? Nie jest moim mężem ani nawet chłopakiem, nie mogę mu zabraniać… Już bez zwłoki kieruję się tam, gdzie widzę Rasmine. Przechodzę na wylot przez mgliste ciała mieszkańców wioski, ale nie czuję tego i oni też nie. To tylko wyobrażenie. Wreszcie staję przed Rasmine, która jest inna, wyraźniejsza i cała lśni od blasku Pełni. Wysyłam do niej hasło, a wtedy ona dostrzega mnie i wpuszcza do swojego umysłu. Możemy porozmawiać.
– Amitia, jak miło cię widzieć! Widzę że już osiągnęłaś wyższy etap szkolenia!
– Tak, Mistrz Feng przysłał mnie, żebym…
– Wiem, mam ci podać hasło. Brzmi ono “Guinga w tym roku wcześnie dojrzały”. Zapamiętasz?
– Zapamiętam, dziękuję. Muszę już wracać…
– Poczekaj, niech zobaczę, co on tam z tobą robi… Oooo, Koło Wymiotów! Pamiętam je… Ale widzę, że jakoś się ciągle trzymasz?
Uśmiecham się. Dziwnie jest sobie wyobrazić Rasmine na kole… Koło Wymiotów, dobra nazwa! Pewnie gdybym nie była przyzwyczajona…
– Jestem pilotem, znam to – mówię.
– Ach, to co innego – odpowiada Rasmine. – No ale wracaj już, bo co za dużo to niezdrowo, nawet dla ciebie.
– Tak jest! – mówię i znikam. Powrót jest błyskawiczny i po chwili znowu wiszę głową w dół, patrząc na Mistrza Fenga.
– Guinga w tym roku wcześnie dojrzały! – krzyczę.
Mistrz kiwa głową i zatrzymuja koło. Kiedy rozwiązuje liny, upadam bezwładnie na podłogę. Ależ ona się kołysze! Jednak Mistrz nie daje mi odpocząć.
– A teraz szybko, szybko! Poustawiaj te kamienie jeden na drugim! Najmniejszy na spodzie!
– Ale tak mi się kręci w głowie… – protestuję słabo.
– Tylko bez wykrętów! – mówi surowo Mistrz. – Nie jesteś tu na wakacjach!

Och, co za okropny stary dziad. Sięgam Mocą po kamienie, które zaczynają latać po całej sali jak pijane. Trochę mnie pociesza myśl, że on na pewno też kiedyś to przeszedł. I pewnie wymiotował.

środa, 7 lutego 2018

Rozdział 19: Dziwne zwyczaje na Erbie


******************** Poe Dameron ********************


Od kilku dni mieszkam już w wiosce jak jej normalny obywatel. Kiedy przeszliśmy z Amitią próbę w Komnacie Kryształu wszyscy uznali, że to całkowicie rozstrzyga sprawę i jesteśmy na sto procent niewinni. Prawdę mówiąc zupełnie nie pamiętam, co się działo w tej Komnacie Kryształu. Ale cieszę się, że nie uznali nas za wrogów, bo nie chciałbym, żeby nasze głowy zawisły nad bramą. A ponieważ rana się już całkiem zagoiła, pozwolono mi opuścić Dom Chorych.
Mieszkam teraz razem z Tjallem, którego wcześniej poznałem i jego przyjacielem Pavikkim w Domu Młodych Wojowników. Tak to się tutaj nazywa. Własne domy osobno mogą mieć tylko małżeństwa, a dzieci mieszkają z rodzicami do dziesiątego roku życia, a potem też się przeprowadzają do wspólnych domów, gdzie mieszkają z nauczycielami i wychowawcami. Wszyscy uczą się różnych rzeczy, a potem zdają egzaminy, po których Rada Wioski (to znaczy Rasmine, Elva i mistrz Feng) przydzielają ich do różnych zawodów, w których będą najbardziej pożyteczni dla społeczeństwa. Przy mnie uznali, że skoro tyle lat walczyłem z Najwyższym Porządkiem, to chyba oczywiste, że będę wojownikiem. Chociaż nie jestem najlepszy w walce na tę ich broń. Brakuje mi blastera, ale nie chcieli mi go oddać. Zamiast blastera strzelam więc z kuszy. Codziennie ćwiczę walkę z różnymi przeciwnikami i na różne rodzaje broni. Na początku każdy mnie pokonywał, ale powoli idzie mi coraz lepiej. Wojownicy z Erby nie wywyższają się jedni nad drugimi i nie są dumni z tego, jeśli pokonali kogoś słabszego, więc Tjall powiedział, że chcą mnie jak najszybciej wyszkolić, bo teraz to żadna przyjemność ze mną walczyć. Po skończonej walce mają taki zwyczaj, że przeciwnicy obejmują się na chwilę, żeby pokazać, że nie ma między nimi wrogości. 
Zagrożeniem dla wiosek są piraci z wybrzeża oraz potwory z gór. Poza tym większość okolicznych miejscowości jest objęta Sprzymierzeniem –  nie walczą między sobą, a raz w roku, po żniwach odbywa się Wielkie Zgromadzenie, każdego roku w innej wiosce. W tym roku będzie w naszej. To wielkie święto, na które przyjeżdżają wszyscy nawet z bardzo daleka, a zwyczaj każe, żeby wybierać sobie wtedy żony i mężów. Jeżeli komuś się spodoba dziewczyna albo chłopak z innej wioski, to wtedy może się tam przeprowadzić i zamieszkać, albo ktoś przeprowadza się tutaj. Tak na przykład trafił do nas Pavikki, który ma narzeczoną – tę dziewczynę z roztrzepanymi brązowymi włosami, która tłumaczyła na naszym procesie. Zwyczaj mówi też, że najlepiej, żeby żony albo męża szukać sobie jak najdalej od swojej rodzinnej wioski. W ten sposób wszyscy są ze sobą jakoś związani i nie ma wrogości pomiędzy wioskami w Sprzymierzeniu. Chłopaki śmieją się ze mnie, że jestem spoza świata, więc najdalej jak można i będę miał wielkie powodzenie podczas święta. Dlatego też śmiali się z tych owoców – nie rozumiałem o co chodzi, a okazuje się, że one zwyczajowo są dawane właśnie komuś, kto się podoba. Więc jak zobaczyli u mnie całą miskę, pomyśleli, że komuś bardzo wpadłem w oko. Ale oczywiście to nie musi tego znaczyć, normalnie też się je zjada albo piecze z nimi ciasta.
Chociaż dziewczynom stąd też się chyba podobam, bo wojowniczki często przychodzą, zagadują o coś albo chcą, żebym z nimi trenował. Na początku dziwiły się trochę, że nazywam się “Poe Dameron”, to znaczy mam tylko imię i nazwisko. Tu, na Erbie, samo imię i nazwisko mają tylko dzieci, albo ludzie, którzy jeszcze nic w życiu nie osiągnęli. Normalnie jest tak, że kiedy wojownik wykaże się dzielnością w swojej pierwszej bitwie albo ktoś inny osiągnie coś w jakimś swoim zawodzie czy sztuce, nadawane jest mu trzecie imię, przydomek, który nawiązuje do tych jego dokonań. Każdy chce zdobyć trzecie imię jak najwcześniej, bo bez niego jest dla ludzi stąd trochę śmieszny. Jedna z wojowniczek, Lyssa, pocieszyła mnie, że na pewno szybko zdobędę trzecie imię. Tjall śmieje się, że to będzie “Uduru”, ale nie chce mi powiedzieć, co to znaczy w ich języku. Mam złe przeczucia… ;)
Amitia odjechała z Mistrzem Feng do jakiejś świątyni daleko stąd i teraz podobno szkoli się tam w Mocy. To dziwne, bo nigdy nie słyszałem, żeby była wrażliwa na Moc. Ale to dziwna planeta, więc może też Moc na niej inaczej działa. Nie wiadomo, kiedy wróci, więc na razie muszę tu siedzieć i czekać, przecież nie odlecę bez niej. Właściwie, to z odlotem stąd mogą być spore trudności. Erba od wielu lat nie utrzymuje żadnych kontaktów ze światem z zewnątrz. Nie mają żadnego działającego portu ani statków. Gdzieś na wschód od wioski znajdują się podobno ruiny starego portu, który był używany wiele pokoleń temu. Muszę się tam dostać i sprawdzić, może znajdzie się jakiś chociaż trochę sprawny statek. Albo przynajmniej jakieś urządzenia do przesyłania informacji. Na razie nikomu o tym nie mówię. Wszyscy uważają za oczywiste, że ja i Amitia zostaniemy tu na zawsze. Kiedy opowiadam o Ruchu Oporu i Nowym Porządku to wydają się zupełnie niezainteresowani. To są jakieś sprawy spoza świata, które ich nie interesują. Chyba wierzą, że osłania ich Moc, którą tutaj nazywają Pełnią. A przecież ta Moc ich zawiodła, kiedy na planecie wylądował tamten oddział, z którym przylecieliśmy. Niepokoi mnie to. Wydają się całkiem bezbronni. Muszę poważnie porozmawiać z którymś z tych ich przywódców, najlepiej z Elvą. Ona jest wojowniczką, powinna rozumieć zagrożenie. Ale na razie nie ma jej w wiosce, odjechała gdzieś z całym oddziałem, została tylko Rasmine.
Życie w wiosce wydaje się dosyć prymitywne. Nie używają tu za dużo techniki. Nie mają nowoczesnej broni ani transportu. Informacje przesyłają za pomocą tresowanych zwierzątek zwanych kuga – to są małe futerkowce z szerokimi cienkimi skrzydłami. Mogą też kontaktować się ze sobą poprzez Moc i tak zwykle przywódcy wiosek odbywają narady. Czuję się jakbym trafił w jakieś bardzo dawne czasy, kiedy jeszcze każda planeta w Galaktyce żyła osobno, a ludzie nawet nie marzyli, żeby polecieć choćby na najbliższą planetę w układzie. Nie podoba mi się to uczucie. Na takiej planecie można spędzić tydzień albo dwa, ale całe życie? Nie wyobrażam sobie, że mógłbym już nigdy nie zobaczyć, jak gwiazdy rozpływają się w świetliste smugi przy skoku w nadprzestrzeń!

Brakuje mi BB-8. Zastanawiam się nieraz, co się z nim dzieje. Został sam na Rashoo 5, w moim X-wingu. Mam nadzieję, że ukrył się gdzieś i go nie znaleźli. Kiedy tylko wyrwiemy się stąd, wrócę tam i go odnajdę. Obiecałem to sobie i zamierzam dotrzymać.

...

...