poniedziałek, 19 lutego 2018

Rozdział 20: Koło

***** Amitia Tarra *****


Nie wiem sama, ile czasu przebywam już na szkoleniu w Świątyni Siedmiu Bram. Wszystkie dni są podobne do siebie. Może powinnam zapisywać sobie kolejne, żeby nie stracić rachuby czasu, ale na początku o tym nie myślałam, a potem było już za późno i całkiem się pogubiłam.
Codziennie rano wstajemy o świcie, kiedy tylko pierwsze promienie słońca pokażą się nad horyzontem. Na początku jest godzinna medytacja, która ma nauczyć mnie wyciszenia i skupienia. Najpierw strasznie się nudziłam i uciekałam myślami gdzie się tylko dało, wspominałam naszą Bazę i wszystkich znajomych… myślałam, co teraz porabia Poe w wiosce… Ale potem dzięki wskazówkom Mistrza Feng nauczyłam się naprawdę wyciszać i teraz godzina mija zanim zdążę się zorientować.
Potem jemy śniadanie, które przygotowujemy na przemian, jednego dnia on, drugiego ja. Śniadania i wszystkie posiłki też są bardzo proste i monotonne, przeważnie gotujemy jakąś kaszę, do której dodajemy trochę owoców albo sos z grzybów. Czasem pieczemy płaskie placki z mąki, którą robi się z wysuszonej trzciny rosnącej na brzegu jeziora. Wodę czerpiemy ze studni na dziedzińcu. Dodajemy do niej sok z owoców jakiegoś pnącza, które porasta ściany świątyni, dzięki czemu robi się słodka i orzeźwiająca.
Potem przychodzi czas na szkolenie i tutaj Mistrz Feng naprawdę daje mi wycisk. Zaczęło się od biegania w kółko po dziedzińcu i wykonywania różnych ćwiczeń. Wyglądało to zwyczajnie, jak musztra którą nieraz przechodzimy w bazie. A potem… nagle w trakcie tych ćwiczeń Mistrz Feng zaatakował mnie Pełnią. Za pierwszym razem aż się przewróciłam, to było takie nagłe i nieoczekiwane. Niesamowite uczucie – jakbym nagle oderwała się od ziemi i zaczęła spadać w wypełnioną gwiazdami przestrzeń Galaktyki. Nie wiedziałam, co się ze mną działo. Zaczęłam krzyczeć, a Mistrz natychmiast się wycofał i uspokoił mnie. Powiedział, że pierwsze zetknięcie z Pełnią może być przerażające, ale jestem tu po to, żeby nauczyć się nad nią panować. Od tej pory musiałam nie przerywając ćwiczeń fizycznych uczyć się wykonywać różne rzeczy za pomocą Pełni. Na przykład sięgać do umysłu Mistrza i rozmawiać z nim bez słów. Również podnosiłam i rzucałam różne przedmioty, a z każdym dniem Mistrz wymagał ode mnie większej precyzji. Gdy nauczyłam się już celnie rzucać, przyniósł różne kamienie i patyki i kazał mi budować z nich wieże. Kiedy mówiłam mu, że to zbyt trudne, jednocześnie pracować umysłem i nie tracić rytmu w biegu albo wykonywać różne inne jego polecenia, które cały czas wydaje, odpowiadał mi, że byle dziecko na potrafi używać Pełni kiedy siedzi spokojne i wyciszone. Ode mnie wymaga czegoś więcej.
Dziś zapowiedział, że ma dla mnie coś specjalnego, więc trochę się obawiam. Idziemy wąskimi korytarzami do części świątyni, w której jeszcze nigdy nie byłam. Zauważam, że jest mocno zaniedbana. Podłogę pokrywa kurz i suche liście, które powpadały tu przez dziury w dachu. Wreszcie dochodzimy do rzeźbionych drzwi, które Mistrz Feng otwiera za pomocą mechanizmu ukrytego w ścianie obok. Drzwi zgrzytają i zacinają się, ale w końcu się otwierają. Ukazuje nam się sala z dziwną rzeźbą pośrodku, która wygląda jak kilka okręgów złożonych razem.
– Mam dla ciebie specjalne zadanie – mówi Mistrz. – Dziś nawiążesz kontakt nie ze mną, ale z Rasmine. Nie powinno to być dla ciebie trudne, wiesz już przecież, że dla Pełni odległość nie stanowi przeszkody. Ale żeby nie było ci za łatwo…
Podchodzi do rzeźby i trąca ją lekko. Okręgi zaczynają się obracać i nachylają pod różnymi kątami. Uśmiecham się lekko do siebie. Już wiem, co to jest.
– Wchodź tu – mówi Mistrz i zauważam, że wewnętrzny okrąg ma przymocowane pętle, w których muszę umieścić dłonie i stopy. Wspinam się na podest i zajmuję miejsce w środku urządzenia. Mistrz przewiązuje mnie jeszcze liną w pasie.
– No a teraz… jazda! – woła i pociąga silnie za okręg. Koła zaczynają wirować. – A teraz wywołaj Rasmine i niech ci przekaże umówione hasło!
Kręcę się w szalonym kole, raz głową na dół, raz do góry i na boki. Urządzenie przyspiesza tempo, mój żołądek podjeżdża aż do gardła. Ale… mistrz nie wie jednego. Nieraz już się tak kręciłam wykonując manewry podczas walki, a w ogóle na takich urządzeniach u nas też ćwiczą piloci! Pewnie, że gdybym pierwszy raz wsiadła do czegoś takiego byłabym zdezorientowana i nie udałoby mi się wykonać zadania. Ale teraz… Skupiam się i oczyszczam umysł jak podczas medytacji. Ignoruję uderzenia krwi do głowy i wariujący żołądek. Teraz wysyłam część swoich myśli przed siebie. To dziwne uczucie, trudno je opisać. Trochę tak, jakbym wędrowała w przestrzeni samym umysłem. W tej przestrzeni, która jest wypełniona Trzecią Stroną Mocy, mogę widzieć innych ludzi. Są jak rozmyte cienie, ale ci, którzy władają Pełnią, świecą jak gwiazdy. Gdzieś daleko przede mną jest całe skupisko tych cieni i wiem, że to wioska. Idę tam powoli. Gdy docieram na miejsce, rozglądam się, żeby spośród otaczających mnie postaci wyłowić tę, która jest Rasmine. Przez chwilę nie widzę nigdzie blasku Pełni, ale potem dostrzegam ją gdzieś na drugim krańcu wioski. Kiedy zbliżę się i wypowiem odpowiednie hasło, Rasmine odpowie i będziemy mogły porozmawiać.
(To znaczy tak mówię “idę”, “wypowiem”, ale to nie jest tak, jakbym używała ciała albo głosu. Wszystko dzieje się w umyśle i w falach Pełni, które przenikają całą przestrzeń.)
Jednak zanim docieram do Rasmine, przychodzi mi myśl, żeby poszukać Poego i zobaczyć, jak się miewa. Na pewno nie zajmie mi to dużo czasu… a zresztą mistrz Feng wcale nie musi wiedzieć, że tak szybko udało mi się skoncentrować wirując w tym kole! Rozglądam się dokoła. Otaczają mnie mgliste, niebieskawe postacie, wyglądające jak bardzo słaby holoprzekaz. Kiedy skupię się, widzę je wyraźniej, widzę co robią albo jak gdzieś idą. Głosy słyszę jako niewyraźny szum, ale na pewno, gdybym dłużej poćwiczyła, byłoby lepiej. Teraz jednak nie mam na to czasu. Przechodzę między postaciami, które mnie wcale nie zauważają (no jasne, przecież mnie tu nie ma) i szukam znajomych osób. Jestem pewna, że poznam Poego.
I po chwili rzeczywiście go widzę. Jest otoczony innymi postaciami, porusza się szybko… co on robi? Chyba walczy! Czy ktoś go zaatakował? Przez chwilę czuję niepokój, ale zaraz wyczuwam, że wszyscy dokoła są w radosnym nastroju. To na pewno jakiś trening. Przyglądam się jego przeciwnikowi. To jakaś dziewczyna! Nie znam jej, no ale z mieszkańców wioski to właściwie znam tylko Tjalla i Pavikkiego. Przyglądam się przez chwilę, a potem walka się kończy. Chyba Poe przegrał. Wszyscy się śmieją, ale nie złośliwie. Przeciwniczka podaje mu rękę, a potem… Hej! Co oni robią? Obejmują się? No chyba on jej nie całuje???
Nie widzę, co się dzieje dalej, bo nagle odrzuca mnie daleko od całej grupy. Podczas posługiwania się Mocą nie można dawać upustu emocjom, bo wtedy łatwo można się rozproszyć i zawalić zadanie, co właśnie prawie zrobiłam. Przez chwilę czułam nawet jak moje ciało gdzieś tam daleko kręci się na kole. To niedobrze, bo to znaczy że prawie całkiem straciłam koncentrację. Uspokajam się więc i skupiam znowu. Co mnie obchodzi, co robi Poe? Nie jest moim mężem ani nawet chłopakiem, nie mogę mu zabraniać… Już bez zwłoki kieruję się tam, gdzie widzę Rasmine. Przechodzę na wylot przez mgliste ciała mieszkańców wioski, ale nie czuję tego i oni też nie. To tylko wyobrażenie. Wreszcie staję przed Rasmine, która jest inna, wyraźniejsza i cała lśni od blasku Pełni. Wysyłam do niej hasło, a wtedy ona dostrzega mnie i wpuszcza do swojego umysłu. Możemy porozmawiać.
– Amitia, jak miło cię widzieć! Widzę że już osiągnęłaś wyższy etap szkolenia!
– Tak, Mistrz Feng przysłał mnie, żebym…
– Wiem, mam ci podać hasło. Brzmi ono “Guinga w tym roku wcześnie dojrzały”. Zapamiętasz?
– Zapamiętam, dziękuję. Muszę już wracać…
– Poczekaj, niech zobaczę, co on tam z tobą robi… Oooo, Koło Wymiotów! Pamiętam je… Ale widzę, że jakoś się ciągle trzymasz?
Uśmiecham się. Dziwnie jest sobie wyobrazić Rasmine na kole… Koło Wymiotów, dobra nazwa! Pewnie gdybym nie była przyzwyczajona…
– Jestem pilotem, znam to – mówię.
– Ach, to co innego – odpowiada Rasmine. – No ale wracaj już, bo co za dużo to niezdrowo, nawet dla ciebie.
– Tak jest! – mówię i znikam. Powrót jest błyskawiczny i po chwili znowu wiszę głową w dół, patrząc na Mistrza Fenga.
– Guinga w tym roku wcześnie dojrzały! – krzyczę.
Mistrz kiwa głową i zatrzymuja koło. Kiedy rozwiązuje liny, upadam bezwładnie na podłogę. Ależ ona się kołysze! Jednak Mistrz nie daje mi odpocząć.
– A teraz szybko, szybko! Poustawiaj te kamienie jeden na drugim! Najmniejszy na spodzie!
– Ale tak mi się kręci w głowie… – protestuję słabo.
– Tylko bez wykrętów! – mówi surowo Mistrz. – Nie jesteś tu na wakacjach!

Och, co za okropny stary dziad. Sięgam Mocą po kamienie, które zaczynają latać po całej sali jak pijane. Trochę mnie pociesza myśl, że on na pewno też kiedyś to przeszedł. I pewnie wymiotował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

...

...