wtorek, 27 lutego 2018

Rozdział 22: Zagrożenie


*** Poe Dameron ***

– Broń się! – woła Lyssa.
Stoimy naprzeciwko siebie uzbrojeni w długie kije z ostrzami na obu końcach. W prawdziwej walce można nimi przebić napastnika, ale podczas ćwiczeń ostrza są zabezpieczone drewnianymi nakładkami. Lyssa uśmiecha się szeroko, balansując lekko swoim kijem. Jej czarne włosy są związane w wysoką kitkę, a na policzkach ma namalowane po dwa czarne paski. Muszę uważać, bo jest bardzo szybka. Przekonałem się o tym już nieraz i do dzisiaj mam siniaki na żebrach. Ale ja też robię postępy, choć nigdy nie walczyłem taką bronią. Uważnie śledzę ruchy jej rąk, czekając na uderzenie…
Kij Lyssy wystrzela w powietrze, celując w mój bok. Blokuję go natychmiast, uderzenie jest silne, prawie drętwieje mi ręka. Odskakuję i odpowiadam błyskawicznym atakiem. Próbuję podciąć jej nogi, ale jest na to przygotowana i też skutecznie mnie blokuje. Kije uderzają o siebie z trzaskiem. Dokoła zebrało się chyba z pół wioski, część kibicuje mnie a część dziewczynie. Słyszę ich krzyki, ale nie zwracam na nie uwagi. Jestem cały skoncentrowany. Wojowniczka uderza coraz szybciej. Chce mnie zmęczyć. Muszę przestać się bronić i przejść do ataku. Przesuwam się wolno po obwodzie koła. Chcę się ustawić tak, żeby jej słońce świeciło w oczy. Ale przejrzała mój podstęp! Atakuje znowu tak szybko, że kij tylko świszcze w powietrzu. Dostaję uderzenie w udo i zaraz drugim końcem w ramię. Och żesz ty! Przyspieszam, wypatrując luk w jej obronie. Lyssa śmieje się, oczy jej błyszczą. Uśmiecham się i nagle widzę swoją szansę! Uderzam znów nisko w nogi. Dostała! Potyka się, ale natychmiastowo odskakuje i nadal się broni. Ale nie jest już taka pewna siebie. Nagle okręca się i sam nie wiem jak jest za moimi plecami. Odwracam się, chwytam za jej kij i mocno szarpię. Udało się, straciła równowagę! Natychmiast wykorzystuję moją przewagę i uderzam ją mocno w bok. Słyszę jej krótki, zaskoczony krzyk. Teraz już się nie śmieje, jest skupiona i czujna. I chyba trochę zła. Jeszcze nigdy ze mną nie przegrała. Udało mi się pokonać już paru innych wojowników, ale jej jeszcze nie. Uderza z góry, zatrzymuję jej kij na swoim trzymanym w obu rękach. I w chwili kiedy czuję, jak napiera na mnie całym ciężarem, nagle usuwam się w bok, a zaskoczona Lyssa całkiem traci równowagę i leci na ziemię. Zanim zdąży się zorientować, co się stało, już siedzę na niej i przytrzymuję jej ręce na ziemi. Słyszę jak dookoła wszyscy biją brawo i zaczynam się śmiać.
– Udało ci się, Poe Dameronie! – mówi Lyssa.
– Nie “udało mi się”, tylko jestem dobry! – odpowiadam, ciągle się śmiejąc. – No, powiedz, że jestem dobry!
– Miałeś szczęście! Gdyby nie…
– Powiedz, że jestem dobry! Bo cię nie wypuszczę!
– No dobra, jesteś niezły. A teraz mnie wypuść!
Ale kiedy na moment rozluźniam chwyt, Lyssa natychmiastowo wyślizguje się i… sam nie wiem jak, ale przewraca mnie i teraz ona siedzi na mnie trzymając mnie za ręce!
– Ale ja jestem lepsza! – mówi z dumą. – No, powiedz, że jestem lepsza!
– Jesteś lepsza! – ledwie mogę mówić ze śmiechu. Słyszę jak wszyscy dokoła też się śmieją. Lyssa rozluźnia uścisk, a wtedy… ja sięgam po ostateczną broń. – A masz łaskotki?
Dziewczyna piszczy i próbuje uciec, ale nie pozwalam jej na to. Tjall już padł na ziemię ze śmiechu. Nagle w ten nasz wesoły nastrój wdziera się dziwny dźwięk, jakby wielkiego gwizdka. Wszyscy natychmiastowo zamierają.
– Puszczaj mnie, Poe! – woła Lyssa. – To alarm! Musimy wszyscy natychmiast zebrać się na głównym placu.
Puszczam ją i biegnę z innymi. Na placu czeka już cała wioska. Widać, że wszyscy zostali oderwani od swoich codziennych zajęć. Dostrzegam Elvę i jej oddział. To oni przynieśli jakieś niepokojące wieści. Co się stało? Wszyscy wymieniają zaniepokojone spojrzenia, w tłumie słychać szum głosów.
– Cisza! – woła Elva. – Cisza!
Cała wioska milknie. Wszyscy czekamy na jej słowa.
– Mam złe wiadomości – mówi wojowniczka. – Attonowie wyruszyli ze swoich legowisk i idą w naszą stronę. Zniszczyli całkiem Oviru, tylko część ludzi zdążyła uciec i ukryć się w lasach. Setiagin się broni, jeśli wytrzyma, to zyskamy trochę czasu. Musimy natychmiast zacząć przygotowania do obrony!
Zapada natychmiastowa martwa cisza, aż wydaje mi się że słyszę, jak biją serca ludzi. A potem wybucha wrzawa. Ludzie wyglądają na rozgorączkowanych i przestraszonych.
– Kto to Attonowie? – trącam w bok Tjalla. Chłopak odwraca do mnie poważną twarz.
– Chodź, pokażę ci – mówi. Idziemy do wielkiego budynku na końcu placu. w ciemnym korytarzu małe lampki oświetlają stojące w niszach posągi. Tjall pokazuje jeden z nich, przypominający olbrzymiego pająka.
– Tak wyglądają Attonowie – mówi chłopak. – Są dwa razy więksi od człowieka i niezwykle silni. Mają grubą skórę, którą trudno przebić. Doskonale się wspinają po drzewach i murach. Wyczuwają z daleka zapach ludzkiego ciała. Wystrzeliwują przed siebie długie, lepkie nici, w które łapią swoją zdobycz. Schwytanych ludzi i zwierzęta pożerają na miejscu albo oplątują w sieci i zabierają ze sobą. Bardzo trudno ich pokonać.
– Od dawna z nimi walczycie? – pytam.
– Na szczęście rzadko się pojawiają. Raz, kiedy byłem jeszcze bardzo mały… Pamiętam, jak uciekaliśmy w środku nocy do jaskiń na klifie. Wszystkie dzieci i kilka starych kobiet, reszta została żeby walczyć. Zawaliliśmy wejście kamieniami i czekaliśmy tam. Wielu wojowników wtedy zginęło… – Tjall zamyśla się smutno.
– Jak się przed nimi bronicie?
– Walczyć z nimi z ziemi to prawie niemożliwe. Są za wielcy i za silni. I w lesie nigdy nie wiesz, czy któryś nie siedzi właśnie na drzewie… Chociaż najdzielniejsi wojownicy potrafią walczyć z nimi za pomocą stithu – to taka włócznia z dwoma ostrzami, trochę podobna do tej, którą ty dziś walczyłeś z Lyssą, tylko ostrza ma znacznie dłuższe. Jeśli się uda, można takiemu podciąć nogi albo rozpruć brzuch… jeśli się wie, gdzie trafić. Najlepiej atakować ich z góry. Kiedy wspinają się do nas, obrzucamy ich kamieniami i żywym ogniem. To taka mieszanka, która wybucha w zetknięciu z powietrzem, przechowujemy ją w szczelnie zamkniętych naczyniach – wyjaśnia. – Teraz pewnie wszyscy pójdą umacniać i podwyższać mury obronne. Mieszkamy na wyżynie, więc tak łatwo nas nie dopadną, ale potrafią bardzo szybko wspinać się po skałach.
– Gdybym miał mój statek… Naprawdę nie macie tutaj nic, co lata?
Till wzrusza ramionami i kręci głową. Zaciskam pięści bezsilnie. Erbanie ze swoją prymitywną bronią będą mieli naprawdę ciężkie zadanie przed sobą. Gdybym chociaż miał mój blaster!
– Chodź, wracamy – mówi Tjall. – Elva na pewno już przydzieliła wszystkim zadania. Poproszę, żebyś razem ze mną był przy maszynie miotającej. Szybko się nauczysz.
Wracamy na plac. Z daleka zauważam Elvę, która rozmawia o czymś z Rasmine.
– A gdybyśmy wysłali chociaż mały oddział… – mówi z błaganiem w głosie starsza kobieta.
– Nie możemy, Ras – odpowiada wojowniczka. – I tak mamy za mało obrońców.
Kiedy nas zauważają, odwracają się obie i przyglądają mi się z dziwnym wyrazem twarzy.
– O co chodzi? – pytam podchodząc. – Na co się tak patrzycie?
– Poe Dameronie – mówi z poważną miną Rasmine. – Attonowie zbliżają się do Świątyni Siedmiu Bram.
Przez chwilę nie rozumiem, co ona mówi, a potem nagły strach ściska mnie za serce. Amitia!
– Jak to, a co z Amitią? I mistrzem Fengiem? – pytam.
– Nie zdążą wrócić… Możemy tylko mieć nadzieję, że się dobrze ukryją – mówi Rasmine.
– Ale przecież będą mogli się bronić za pomocą Mocy, prawda? – pytam z nadzieją.
Kobiety znowu wymieniają spojrzenia.
– Attonowie są odporni na Pełnię – wyjaśnia Rasmine. – Jej użycie tylko ich rozdrażnia.
– Więc co możemy zrobić? Przecież trzeba ich jakoś ratować!
– Nic nie możemy. Musimy przygotowywać się do obrony tu na miejscu – mówi twardo Elva. – Przykro mi – dodaje łagodniejszym tonem. Potem odwraca się i odchodzi, a za nią biegnie Rasmine.
Spoglądam na Tjalla. Chłopak patrzy na mnie z wyrazem szoku na twarzy. Zaciskam pięści. Nie mogę zostawić Amitii na pożarcie tym pajęczakom! Muszę coś zrobić! Tylko co? Gdybym miał mój statek!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

...

...