niedziela, 19 lutego 2017

Rozdział 17: Początek szkolenia

************** Amitia Tarra *****************


Do Świątyni Siedmiu Bram wyruszamy już następnego dnia rano. Prawdę mówiąc, wolałabym jeszcze dzień zostać w wiosce. Moje wspomnienia z wczorajszego dnia są dziwne, zamazane. Nie wiem, co dokładnie się stało, pamiętam jakieś błyski… uczucie ogromnego ciężaru i jakiś wielki wysiłek… ale wszystko jest zamazane, tak jakby urwał mi się film. Chciałabym trochę dojść do siebie, a poza tym zobaczyć wioskę wreszcie jako wolny człowiek. Ale nie mam nic do gadania, kiedy o świcie przychodzą jakieś kobiety zbudzić mnie i każą się spakować. Pytam, co mam spakować, skoro mam tylko to ubranie, co na sobie. Dostaję więc trochę ubrań takich, jak noszą mieszkańcy, buty i długi płaszcz, a nawet nóż do zaczepienia przy pasku. A potem jest najgorsze. Okazuje się, że na miejsce mamy jechać na jakichś zwierzętach. Są to czworonogi pokryte długą brązową sierścią, na głowie mają krótkie, zakręcone rogi. Nazywają się kooru. Na jednym kooru już siedzi mistrz Feng, drugi, osiodłany, czeka na mnie. Ktoś pomaga mi przyczepić z tyłu za siodłem worek z moimi rzeczami… i teraz muszę się wspiąć. Zupełnie nie umiem tego zrobić, kooru są wysokie, a ja nigdy nie jeździłam na żadnym zwierzęciu, oprócz jednego razu bardzo dawno temu, kiedy… Nieważne. W każdym razie stoję teraz i patrzę się bezradnie, aż wreszcie towarzysząca mi kobieta pokazuje, jak kazać kooru uklęknąć. To proste, wystarczy poklepać go dwa razy po szyi. Teraz udaje mi się wsiąść, ale robię to tak niepewnie i niezgrabnie, że jestem pewna, że za moimi plecami wszyscy się śmieją. Przez cały ten czas mistrz Feng siedzi całkiem nieruchomo, nie zwracając na nic uwagi. Wygląda jakby i on i jego zwierzę, byli tylko jakąś rzeźbą.
Wreszcie wyruszamy. Zwierzęta idą powoli i równo, to dobrze, bo cały czas obawiam się, że spadnę. Ale nie jest tak źle.
Na miejsce docieramy późnym popołudniem. Jestem cała obolała i sztywna po tej jeździe, ale oczywiście okazuje się, że nie ma mowy o odpoczynku. Świątynia wygląda na opuszczoną i dawno nie używaną, więc trzeba tu posprzątać i przygotować jakieś miejsca do zamieszkania. Jestem pozytywnie zdziwiona, bo mistrz Feng sprząta razem ze mną. Myślałam, że siądzie dumnie i nieruchomo i tylko będzie patrzył, jak się męczę. Potem rozpalamy ogień, robimy sobie szybką kolację i wreszcie mistrz Feng odsyła mnie żebym odpoczęła. Mówi, że moje szkolenie zacznie się jutro. Długo nie mogę zasnąć, przewracam się z boku na bok. Zresztą jest mi niewygodnie, bo całym posłaniem jest mata rozłożona na podłodze. Wreszcie zasypiam i tym razem nic mi się nie śni.
Rano po śniadaniu mistrz Feng i ja przechodzimy do jednej z wewnętrznych sal świątyni. Oglądam płaskorzeźby na ścianach, są stare i zniszczone i trudno powiedzieć, co włąściwie przedstawiają. Rozpoznaję kilka postaci ludzkich stojących z rękami wyciągniętymi do góry. Mistrz Feng zasiada na drewnianym fotelu i wskazuje mi miejsce obok siebie na ziemi. Siadam i zaczynam słuchać.
– Wczoraj podczas próby w komnacie Kryształu pokazałaś coś, co mnie zadziwiło – zaczyna. – Masz umiejętności, których zwykle nie mają ludzie spoza świata, ale widziałem też, że nie potrafisz jeszcze nad nimi panować. Będę cię tego uczył…
– Mistrzu Feng – przerywam mu – ale ja nie pamiętam, co tam się stało. Nie wiem, co to za zdolności. Jak...
– Nie pamiętasz, bo podałem tobie i twojemu przyjacielowi specjalny napój. To, co dzieje się w Komnacie Kryształu powinno zostać tajemnicą. A teraz… powiedz mi, co wiesz o Mocy?
– Hm, wiem, że Moc to siła przenikająca cały Wszechświat – recytuję, jak uczennica na lekcji. – Jej jasna strona pozwala czynić dobro… walczyć w obronie dobra… a ciemna służy złu i zniszczeniu. Należy wystrzegać się gniewu i strachu, bo one prowadzą na ciemną stronę Mocy. Luke Skywalker mówił…
– Dobrze – przerywa mi mistrz Feng. – Tak, wy, ludzie spoza świata uważacie, że Moc ma swoją ciemną i jasną stronę, które nigdy nie występują razem i walczą ze sobą. Tak to wygląda w świecie na zewnątrz. Ale my, tu na Erbie pamiętamy jeszcze początki, kiedy Moc była jednością. Ciemna i jasna strona splecione razem jak węzeł. Jedna nie mogła istnieć bez drugiej. Nazywamy to Równowagą albo Pełnią.
– Ale jak to? – jestem zdumiona. – Zawsze mówiono mi, że ciemna strona Mocy to samo zło, zupełne przeciwieństwo jasnej…
– Czy światło może istnieć bez ciemności? Skąd wiedziałabyś, że to światło, gdyby nie kontrastowała z nim ciemność? Tak samo jest z jasną i ciemną stroną Mocy. Mówiłaś, że należy unikać gniewu, strachu, innych negatywnych emocji. Ale one też są potrzebne. Jeśli nie możesz przeżyć swojego gniewu czy smutku, zaczyna cię zżerać od środka. Stajesz się innym człowiekiem, zgorzkniałym i złym.
– No tak, ale… Jeśli wybuchnę gniewiem i zrobię coś strasznego? Uczyłam się o Anakinie Skywalkerze, który…
– On nie zaakceptował swojego gniewu i dlatego ten nad nim zapanował. Równowaga do tego nie dopuszcza. Jasna i ciemna strona Mocy są jak prawa i lewa ręka, nie walczą ze sobą a współpracują. Albo jak to, zobacz. – Gdzieś z kieszeni wydobywa monetę. – To jest jasna strona, a to jest ciemna strona – wskazuje na dwie strony monety. – Ale patrz. Jest jeszcze trzecia strona. Łączy jedną i drugą, a nie jest żadną z nich. – Powoli przesuwa palcem po krawędzi monety. – Teraz rozumiesz?
Zaczyna mi się kręcić w głowie. To wszystko jest takie dziwne i takie różne od wszystkiego, co zawsze słyszałam.
– Ale mistrzu… dlaczego właściwie mi o tym opowiadasz? Ja nie mam Mocy. Luke Skywalker nas szkolił w bazie na D’qar, gdybym miała jakieś zdolności, to chyba by je odnalazł?
Mistrz uśmiecha się tajemniczo, a potem sięga gdzieś w fałdy szaty i wydobywa… mój wisiorek!
– Poznajesz to?
Przełykam tylko ślinę i kiwam głową.
– Teraz już pewnie rozpoznajesz, że to ten sam kryształ, z którym zetknęłaś się w Komnacie Kryształu. Ma on dziwne, bardzo różne właściwości. Może wzmacniać i przesyłać dalej Moc, ale może też tłumić ją i blokować. To zależy, jaki kształt zostanie wycięty. Ty, nie wiedząc o tym, nosiłaś na szyi wytłumiacz Mocy. Dlatego nikt nie rozpoznał twoich zdolności. Te kryształy występują tylko i wyłącznie na naszej planecie, dlatego ciekawi mnie bardzo, skąd go masz? Od pokoleń nie utrzymujemy kontaktów z zewnętrznym światem.
– Dostałam go od rodziców, kiedy miałam dwanaście lat – mówię. – Nie pamiętam, skąd go przywieźli. Moi rodzice dużo podróżowali, byli odkrywcami i badaczami… Z każdej podróży przywozili różne dziwne rzeczy, potem je sprzedawali albo oddawali do jakiegoś muzeum na Korelii. A potem zaginęli i zostałam sama – konczę. Mistrz kiwa głową.
– Wiele lat temu napadli na nas piraci z sąsiedniej planety i zrabowali pewną ilość kryształów – mówi. – Pewnie posprzedawali je jak błyskotki… Mogło tak być. A teraz przypomnij sobie: czy zdarzyło się coś dziwnego, odkąd nie nosisz swojego wisiorka?
Powoli kręcę głową w geście zaprzeczenia.
– Nie, nic… Tylko… odkąd tu jestem, męczą mnie dziwne sny… Tonę w oceanie…
– O, właśnie! – Mistrz uśmiecha się. – Nie wiesz tego, ale takie sny mają zwykle młodzi adepci Pełni. To oznacza, że Równowaga sięga po nich i przeznacza ich na swoich uczniów. Nie trzeba innego znaku!
– Czy to znaczy… że ja też mam Moc?
– Tak. Jesteś dopiero na początku drogi, moim zadaniem jest pokazanie ci ścieżki. Nauka może zająć nawet całe życie. Ale kiedy się skończy, będziesz władać Pełnią, tak jak ja.
Nie mogę w to uwierzyć. Ja, zwykła dziewczyna, Amitia Tarra… i Moc? To niemożliwe.
– Och… Czy to znaczy, że będę umiała… przywoływać przedmioty? – pytam.
Mistrz zaczyna się śmiać, a potem wyciąga rękę i z kąta sali przylatuje do niego kawałek wyrzeźbionego kamienia. Chwyta go jak rękojeść miecza świetlnego.
– To dziecinna sztuczka – mówi. – Można się nią bawić, ale… Pełnia służy do poważniejszych rzeczy. Na przykład zapewniamy za jej pomocą bezpieczeństwo planecie. Przeszukujemy przestrzeń w poszukiwaniu zagrożeń. Rozmawiamy między sobą bez słów. Czasami łączymy swe siły żeby wykonać jakieś trudniejsze zadanie. Używanie Pełni do przyciągania przedmiotów, bo nie chce mi się wstać i przejść tych kilku kroków, jest w złym guście – mówi surowo. Kiwam głową, zawstydzona.
– A czy będę uczyć się walczyć mieczem?
– Może, kiedy wrócimy, Elva cię nauczy. Ale my tutaj nie używamy mieczy świetlnych. To tylko przedmioty. A ty jesteś tu, żeby zrozumieć sposób działania Pełni i nauczyć się używać ją tylko siłą swojego umysłu. Rozumiesz?
Kiwam głową. Ale muszę zadać jeszcze jedno pytanie.
– Mistrzu Feng… Wiem, że rycerze Jedi nie mogą z nikim się wiązać i zakładać rodziny, a…
Mistrz uśmiecha się żartobliwie.
– Obawiasz się tego? Ech, ludzie spoza świata mają dziwne zwyczaje. Znasz Rasmine, poznałaś jej syna. Niech to będzie twoja odpowiedź jeśli chodzi o związki i rodzinę.

Nie wiem dlaczego, ale ta odpowiedź cieszy mnie. Czuję że jestem gotowa uczyć się wszystkiego o tej nowej Mocy. Kiedy wrócimy… ale wszyscy będą zdumieni!

czwartek, 16 lutego 2017

Rozdział 16: Komnata Kryształu

Jupiiii!!! Mam taką wenę, jakiej od dawna nie miałam, dwa rozdziały w dwa dni! Zaczynam mieć nadzieję, że może uda mi się skończyć przed premierą 8 części! Chociaż zmarnowałam tyle czasu... Trzymajcie kciuki, żeby się udało! 


***** Amitia Tarra *****

Siedzę w moim pokoju i rozmyślam, co mogła mieć na myśli Rasmine mówiąc o ostatecznej próbie. Krew niewinnych… Jesteśmy żołnierzami, zabiliśmy wiele osób. Ale czy oni byli niewinni? To przecież wojna. Oni strzelają do nas, my do nich. Przecież mieszkańcy tej planety, czy nawet tej osady też walczą. Tjall opowiadał mi o piratach. Muszą rozumieć, czym jest wojna!
Nagle ogarnia mnie strach o Poego. Pamiętam, jak rozmawialiśmy kiedyś o Starkillerze. Tam na pewno było dużo takich chłopaków jak Finn, którzy nie walczyli, nie byli naszymi wrogami, tylko po prostu sprzątali albo gotowali posiłki. Może to były porwane dzieci z różnych planet, których nikt nie pytał o zdanie, czy chcą być w Najwyższym Porządku. Co zrobię, jeśli Poe nie przeżyje tej próby? Zaciskam pięści. Musi, musi być jakiś sposób, żeby im wytłumaczyć… Tylko jak go znaleźć? Mam tak mało czasu…
Zasypiam niespokojnie i znowu śni mi się, że tonę w oceanie. Budzę się długo przed świtem i nie mogę z powrotem zasnąć. Mam w głowie milion myśli na sekundę. Gdyby skontaktować się z Tjallem… Może on jakoś przekonałby matkę… Ale nikt do mnie nie zagląda oprócz kobiety przynoszącej śniadanie, a kilka godzin później – strażników, którzy mają mnie zaprowadzić na miejsce tej ostatecznej próby.
Idziemy długim korytarzem. Nikogo w nim nie ma, tylko echo naszych kroków odbija się od ścian. Za którymś zakrętem dołącza do nas druga grupka – strażnicy, którzy prowadzą Poe. Dowódca uśmiecha się na mój widok, ale widzę po jego bladej twarzy i podkrążonych oczach, że też chyba nie spał za dobrze.
W jednej z sal czeka na nas cała trójka sędziów. Idziemy dalej wszyscy razem. Korytarze robią się coraz ciaśniejsze i węższe, a zamiast kamiennych bloków ściany są nierówne i chropowate. Wygląda to, jakbyśmy wchodzili w głąb jaskini. Wreeszcie stajemy przed dużymi, mosiężnymi drzwiami.
– To Komnata Kryształu – mówi Rasmine. – Wejdziecie tam i pozostaniecie, póki czas próby się nie skończy. 
– I to wszystko? – pytam. Rasmine unosi brwi.
– Tak, to wszystko. Próba kryształu rozwieje wszelkie wątpliwości.
Drzwi otwierają się powoli ze zgrzytem. W komnacie panuje całkowita ciemność. Spoglądamy na siebie z Poe. Nie ma wyjścia. Biorę głęboki oddech i daję krok w ciemność. Za sobą słyszę zgrzyt zamykanych drzwi. Cierpnie mi skóra. Jakie niebezpieczeństwa tu na nas czekają? Obok słyszę oddech Poego. Nie widzę nic, ale dobrze chociaż w ten sposób wiedzieć, że on tu jest.
Nagle w oddali widzę jakiś błysk. Potem drugi, trzeci… Małe światełka zapalają się i gasną, jest ich coraz więcej. W ich poświacie widzimy wreszcie salę. Jest średniej wielkości i cała zbudowna z błękitnych kryształów. Przypominają ten, który dostałam od rodziców. Teraz rozumiem, że chyba nie wiedząc o tym, nosiłam ze sobą coś ważnego dla mieszkańców tej planety. Chciałabym przeżyć na tyle długo, żeby dowiedzieć się jeszcze czegoś o tych kryształach… Błyski wokół nas pulsują, jakby ściany coś podświetlało od środka. Robi się coraz jaśniej. Na razie to wszystko nie wygląda zbyt strasznie…
Wtedy zaczynam słyszeć jakiś dźwięk. Początkowo brzmi jak dalekie brzęczenie roju pszczół. Stopniowo zaczynarobić się coraz głośniejszy i przenikliwy. Świdruje w uszach. I nagle… widzę przed sobą wybuch. To spada zestrzelony myśliwiec. Słyszę krzyk, czuję ogień sięgający mojej skóry… Czuję dławiący strach i żal, że umieram… Ogień wsysa się do środka myśliwca, on sam leci do tyłu… Ach, rozumiem, oglądam swoją przeszłość od końca! Obok mnie Poe zaciska z całych sił powieki i podnosi ręce do uszu, jakby chciał się odgrodzić od tego świdrującego dźwięku. Ale wiem, że to nie pomoże, on jest gdzieś w nas. I znowu fala ognia i przerażenia, umieram po raz drugi… Poe opada na kolana, zwija się na podłodze. Otwiera oczy, w których jest ból i udręka. Teraz rozumiem… Jeśli odczuwamy to wszystko, co czuli zabici przez nas ludzie, to Poe nie przeżyje wybuchu Starkillera! Co mam robić? Muszę go jakoś uratować, muszę! Gdybym potrafiła jakoś go osłonić, odgrodzić od tego okrutnego światła i dźwięku…
I nagle czuję coś dziwnego. Jakby coś się we mnie rozszerzało i rozrastało. Wyciągam przed siebie ręce, na końcach palców widzę iskierki. Co się dzieje…? Czuję, jakby przepływała przeze mnie olbrzymia energia, która bierze się gdzieś ze środka. Zakreślam krąg wokół nas. Blada nitka ognia lśni w powietrzu. Teraz… nie wiem, skąd to wiem, ale w myślach pojawia mi się obraz wielkiej, przezroczystej osłaniającej nas kopuły. Wiem, jak ją zrobić, a ta wiedza pojawia się w mojej głowie jakby znikąd. Wyciągam ręce, wysyłam do nich energię z mojego ciała. Kątem oka sprawdzam, czy Poe znalazł się w kręgu. Teraz muszę utrzymać osłonę. To nie jest proste. Moc kryształu chyba na początku jest zdezorientowana, a potem uderza z wielką siłą. Czuję się, jakbym szła w silnym wietrze, ledwie mogę oddychać. Wyciągnięte ręce drętwieją i bolą, ale na szczęście ciągle czuję w sobie tę tajemniczą energię. Wiem, że nie mogę opuścić rąk, ale jak długo tak wytrzymam? 
Nagle jakby ogromny ciężar spadł na mnie, aż uginają mi się kolana. Kryształ chyba rzucił do walki całą swoją moc. Błyski na ścianach wirują tak, że można oszaleć od patrzenia, ale na szczęście nie widzę już wybuchających myśliwców. Kątem oka widzę, że Poe wstaje z ziemi. Jest oszołomiony.
– Ami, co robisz? – pyta.
– Nie wiem – mówię przez zaciśnięte zęby. – Osłaniam nas… Muszę wytrzymać… nie wiem jak długo… Ręce…
– Pomogę ci – mówi. Staje przede mną i podtrzymuje moje wyciągnięte ręce. To daje trochę ulgi, mogę skoncentrować się na walce z kryształem. A ten atakuje coraz mocniej. Bezpieczna przestrzeń się kurczy. Słabnę, dziwna energia wypełniająca mnie zaczyna się kończyć. Nie wygramy tej walki… nie uda się…
I nagle wszystko gaśnie, cichnie. Zapada nagle całkowita ciemność, jak na początku. 
– Już po wszystkim? – pyta Poe.
– Chyba tak – chrypię. Mam całkiem wyschnięte gardło. 
– Co to było? – mówi on. – Czułem jakbym płonął… Słyszałem krzyk umierających ludzi… całej umierającej planety… Myślałem, że oszaleję… A potem ty… Co zrobiłaś?
– Nie wiem – mówię. nagle zaczyna mi się kręcić w głowie i prawie upadam, ale Poe mnie łapie. Ostrożnie usadza na ziemi, pozwalając mi oprzeć się o siebie. Jestem strasznie osłabiona. Czuję wilgoć w nosie, chyba leci mi krew. 
– Ćśśś, spokojnie, Ami, spokojnie – mówi łagodnie Poe. – Już po wszystkim. Już nic nam nie grozi. 
Chciałabym w to wierzyć.
Siedzimy tak w ciemności jeszcze nie wiem jak długo, a potem rozlega się zgrzyt i otwierają się drzwi do sali. Wchodzi trójka sędziów. Wyglądają na wstrząśniętych. 
– Amitio Tarro i Poe Dameronie – mówi Rasmine. – Kryształ zbadał waszą przeszłość i nie znalazł w was winy. Nie zabiliście ludzi z wioski Ornuti. Jesteście wolni. Możecie spokojnie stać się częścią naszego społeczeństwa.
Kiwam głową, zbyt słaba, żeby coś powiedzieć.
– Ty, dziewczyno, udasz się ze mną – mówi mistrz Feng. – Objawiłaś zdolności niespotykane u ludzi spoza świata. Musisz nauczyć się nad nimi panować. Jutro oddalimy się do Świątyni Siedmiu Bram, gdzie przejdziesz szkolenie.
– A ja? – pyta Poe Dameron. – Czy ja też?
– Ty zostaniesz tutaj. Szkolenie nie jest dla ciebie. 
– Nie mogę zostawić Amitii, jestem za nią odpowiedzialny! – upiera się.
– Milcz i nie sprzeciwiaj się – mówi groźnie Elva. – Twojej Amitii nic się nie stanie, a ty będziesz bardziej potrzebny tutaj. 
– A teraz wypijcie to – Mistrz Feng wyciąga zza paska małą buteleczkę z jakimś płynem. – No, śmiało. To was wzmocni po próbie. 
Biorę butelkę, pociągam długi łyk i oddaję Poemu. Płyn jest słodkawy i lekko palący. I nagle… twarze sędziów zaczynają rozpływać mi się przed oczami. Zapadam w sen. 

środa, 15 lutego 2017

Rozdział 15 cz.2: Sąd, cz. 2

Hej!
Wreszcie udało mi się napisać nowy rozdział. Nie wiem, czy jest dobry i szczerze nie obchodzi mnie to. Chcę tylko ruszyć z miejsca! Przepraszam za błędy, pisałam to bardzo późno. Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu zagląda i to przeczyta!

*********************************************************


– Czy przyznajecie się do winy?
– Nie! – mówimy oboje jednocześnie.
– To niesprawiedliwe! – wyrywa się Ami. – Nie jesteśmy napastnikami, chcieliśmy wam pomóc…
Kładę jej rękę na ramieniu, żeby ją uspokoić. Nic nie zdziałamy nastawiając ich przeciwko sobie.
– Cisza! – mówi groźnie Rasmine. – Na świadka powołujemy Ban Orhana z Ornuti!
Na środek sali wychodzi stary człowiek. Ma na sobie długą, szarą szatę z kapturem. Kiedy zaczyna mówić, nic nie rozumiemy, bo mówi w jakimś miejscowym języku. Dlatego Rasmine po chwili przerywa mu gestem i zaprasza na środek jeszcze jedną osobę, niską kobietę o krótkich roztrzepanych brązowych włosach. Ona zaczyna tłumaczyć.
– To była noc. Nie spodziewaliśmy się niczego. Nagle po zachodniej stronie wioski usłyszeliśmy jakiś hałas i chwilę później wylądował statek spoza świata. Żołnierze otoczyli naszą wioskę i zaczęli wyciągać ludzi z domów. To było straszne. Dzieci krzyczały i płakały. Oni ciągnęli je za sobą do statku… Zabili mojego sąsiada, bo chciał bronić domu… – mężczyzna urwał i wyglądał, jakby miał się za chwilę rozpłakać.
– I co było potem? – zapytała Rasmine.
– Nie wiem, bo ktoś mnie uderzył, upadłem i straciłem przytomność. Ocknąłem się rano. Nikogo nie było, tylko niedaleko mnie leżało kilku zabitych żołnierzy.
– Dziękuję ci, Ban Orhan – mówi Rasmine. – Powołujemy na świadka Andilię Voulu!
Właściwie zeznania świadków nie różnią się bardzo między sobą. Wszyscy byli zaskoczeni nocnym atakiem, nie bardzo wiedzieli, co się dzieje. Wszyscy byli przerażeni. Niektórzy widzieli, jak żołnierze kogoś zabijają. Wszyscy świadkowie zeznają też, że rano znaleźli na polu walki zwłoki zabitych szturmowców. Wiem, że to nasza szansa. Musimy przekonać wszystkich, że to my zaatakowaliśmy szturmowców.
Zeznania świadków trwają długo, a mnie coraz ciężej stać, ale przecież nie okażę im tego. Mam tylko nadzieję, że jak najprędzej przejdą do przesłuchiwania nas.
I wreszcie Rasmine mówi:
– Wysłuchaliśmy już wszystkich, a teraz co mają do powiedzenia oskarżeni? Ty! – i wskazuje palcem na Amitię. – Jak się nazywasz i kim jesteś?
– Przecież wszyscy wiecie – mruczy Ami pod nosem tak że słyszę to tylko ja. Zaraz potem podnosi głowę i spogląda śmiało na sędziów.
– Nazywam się Amitia Tarra. Jestem pilotem w Ruchu Oporu. Tacy jak my walczą z tymi, którzy was napadli!
– Skąd w takim razie wzięłaś się na tym statku? Dlaczego byliście z tymi, którzy nas zaatakowali?
– To długa historia – mówi Ami. – Ja i mój dowódca, Poe Dameron, zostaliśmy schwytani przez siły Najwyższego Porządku. Żeby uciec, musieliśmy się przebrać w stroje szturmowców. Ale nie udało nam się wydostać z bazy, tylko skierowano nas na ten statek. Nie wiedzieliśmy dokąd lecimy i w jakim celu. A kiedy wylądowaliśmy, wykorzystaliśmy pierwszą okazję, żeby uciec. Mieliśmy broń, więc zabiliśmy kilku szturmowców, którzy na was napadli. Poe został ranny, a potem znaleźli nas wasi ludzie. To wszystko. Jesteśmy niewinni!
– Co to takiego ten Ruch Oporu? Skąd mamy wiedzieć, że nas nie zaatakują?
– Ruch Oporu nie robi takich rzeczy! – wtrącam się. – Przeciwnie, bronimy mieszkańców planet przed Najwyższym Porządkiem! Oni mają broń zdolną niszczyć całe planety… Kiedy byliśmy na misji, na której nas schwytano, chcieliśmy właśnie uniemożliwić budowę takiej broni!
Słyszę szum na sali za naszymi plecami. Ktoś woła “To niemożliwe, jak można zniszczyć całą planetę?” Trójka sędziów pochyla się ku sobie, jakby chcieli coś szeptać, ale nie widzę, żeby poruszali ustami. Tylko patrzą na siebie intensywnie.

***Rasmine***
Musimy porozmawiać – przekazuję moją myśl pozostałym. – Co o nich sądzicie?
Ja im nie wierzę – oznajmia po chwili Elva. – Są spoza świata, a spoza świata zawsze przychodzi zło. Myślę, że trzeba ich wyeliminować.
A ty co myślisz, mistrzu Feng? – pytam.
Myslę, że mówią trochę prawdy… O tym zniszczeniu planet. Przecież pamiętacie, że wyczuliśmy wielkie zakłócenie Równowagi. Jeśli rzeczywiście ludzie spoza świata osiągnęli moc, żeby robić takie rzeczy, to nie jesteśmy dłużej bezpieczni.
No więc trzeba ich wyeliminować – upiera się Elva.
Jeśli są niewinni, to zakłócimy Równowagę jeszcze bardziej. Musimy postępować rozważnie! – mówię. – I nie zapominajcie, że najpierw musimy zbadać ją – ruchem głowy wskazuję na rudowłosą.
To prawda. Ma kryształy… ale chyba nic o nich nie wie. Dała mi je jak jakąś błyskotkę – mówi Elva.
Przyglądam się tamtym dwojgu. Oboje trzymają się dzielnie, choć wiem, że mężczyzna odczuwa coraz większy ból. Dziewczyna spogląda na niego z troską. Wiem już o niej to i owo… Tjall myśli, że potrafi przede mną ukryć swoje wyskoki, ale nie docenia mnie. Wiem, że dziewczyna jest bystra i odważna… Czy to tylko przypadek, że trafiła na naszą planetę?
No właśnie, mamy poważniejszy problem. Jak to się stało, że straciliśmy ochronę? To nie do pomyślenia, że obcy statek mógł nas zaatakować! Coś takiego nie zdarzyło się od pokoleń, odkąd postawiliśmy barierę przed ludźmi z Orby! – mówię zaniepokojona.
A może taki był zamysł Równowagi? Może oni mieli tu trafić? – mówi mistrz Feng.
–  Myślisz, że w tym jest jakiś cel? – pytam go.
Ja myślę, że to podstęp – mówi Elva.
To chyba nie mamy wyjścia – mówię. – Trzeba ich poddać próbie w Komnacie Kryształu.
Elva patrzy na mnie ze zdumieniem.
A podobno nie lubisz narażać niepotrzebnie ludzi – mówi złośliwie.
Nie ma innego sposobu. A dzięki temu rozstrzygniemy wszystko ostatecznie. Zgoda?
– Zgoda – mówią oboje.

*** Poe Dameron ***
Ta cisza trwa już za długo. Dlaczego nic się nie dzieje? Mam złe przeczucia.
Wreszcie Rasmine budzi się jakby ze snu i spogląda na nas.

– Obcy spoza świata! Ponieważ nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć o waszej winie albo niewinności, postanowiliśmy poddać was ostatecznej próbie. Jutro w południe stawicie się tu oboje. Przygotujcie się. Jeśli nie jesteście splamieni krwią niewinnych, nic wam się nie stanie. A jeśli kiedykolwiek zabiliście niewinną istotę, zginiecie w straszny sposób. A teraz odprowadzić ich. Zamykam posiedzenie sądu.

...

...