czwartek, 26 lipca 2018

Rozdział 32: Ogniska i pieśni


Kiedy wyruszamy nad rzekę, nad Erbą już całkiem zapadła noc. Brzeg rzeki jednak widać z daleka, jest jasno oświetlony, dzięki licznym ogniskom, których blask odbija się w wodzie. Podnoszę głowę – na niebie jak odbicie tego pasa ognisk też widnieje jasny, migoczący pas pyłu. Idziemy ze śpiewem, nie znam tej piosenki i nie rozumiem jej – wszyscy śpiewają w erbańskim języku. Jest jednak wesoła i skoczna i wszyscy wydają się świetnie przy niej bawić. Milkną tylko na chwilę, kiedy przechodzimy przez spalone miejsca na zboczach góry, ale potem znów rozlega się śpiew. Pogoda jest idealna, jest ciepło i wieje lekki wiatr, który przynosi do nas smakowity zapach pieczonego mięsa. Kiedy zbliżamy się do brzegu, witają nas wesołe głosy – część mieszkańców wioski przyszła wcześniej, żeby to wszystko przygotować.
Tłum, który nadciągnął od brzegu rzeki, rozprasza się teraz i rozsiada w grupkach przy różnych ogniskach. Ja i Poe wędrujemy wzdłuż brzegu rzeki, wypatrując znajomych twarzy. Poe co chwila kogoś pozdrawia, a potem w kilku słowach wyjaśnia mi, kto jest kim. Zatrzymujemy się tu i tam, żeby coś zjeść lub wypić. Wreszcie przy jednym z ognisk ja też widzę kogoś, kogo znam: jeźdźców taugurów, a wśród nich Iana. Siedzi przy nim ciemnowłosa dziewczyna i razem popijają coś z drewnianych kufli.
– Cześć Metlang – mówi Poe. – To ona zaprojektowała i zbudowała moją lotnię – wyjaśnia mi.
Dziewczyna macha do nas wesoło. Siadamy na chwilę przy ognisku. Ian uśmiecha się patrząc na nas poprzez płomienie.
– Metlang jeszcze nigdy nie jeździła na taugurach, wiecie? – mówi. – Umówiliśmy się, że jutro jej pokażę.
– To chyba trudne? – pytam. – One wyglądają na bardzo dzikie i groźne…
– Myślę, że sobie poradzi – mówi Ian. – Niektórzy mają naturalny talent.
– Nie dowiem się, dopóki nie spróbuję – mówi Metlang.
– Napijecie się piwa? – pyta Ian i nie czekając na naszą odpowiedź znajduje gdzieś kolejne dwa kufle i nalewa do nich z beczki.
– Zdrowie! – mówi Poe i unosi kufel.
Erbańskie piwo jest ciemne i słodkawe. Chyba dość mocne. Piję powoli podczas gdy Poe wdaje się w rozmowę z jeźdźcami i Metlang. Rozmawiają o wadach i zaletach różnej broni. Okazuje się, że znają jej tutaj mnóstwo rodzajów, choć wszystkie oczywiście proste i prymitywne. Metlang zaczyna wypytywać o szczegóły konstrukcji statków powietrznych. Ja również włączam się w rozmowę i odpowiadamy jej jak umiemy.
– Ech, szkoda, że to takie skomplikowane – mówi wreszcie dziewczyna. – Żałuję, że nie wrócą czasy naszych pradziadków…
– A co wtedy się działo? – pytam.
– Mówi się, że wtedy lataliśmy na sąsiednie planety i dalej, do Galaktyki – mówi Metlang rozmarzonym tonem. – Ale potem Rada Najstarszych uznała, że to zbyt niebezpieczne i przestaliśmy…
– Ale może macie tu gdzieś jeszcze jakieś stare statki? – pyta z nadzieją Poe. – Może coś słyszałaś?
Marszczę brwi. Mam wrażenie, że coś mi się przypomina, ale co…? To takie ulotne i nieuchwytne. Nie mam pojęcia, o co mi chodzi.
– Nie, nic nie słyszałam. – Metlang kręci głową. – Wszystko zostało zniszczone.
– A my wiemy, gdzie jest stary port – wtrąca się Ian.
– Naprawdę? – w głosie Poego słychać napięcie. – Gdzie?
– Trzy dni drogi stąd na wschód – mówi Ian. – Czasem rozbijamy tam obóz.
– Musicie mnie tam zabrać – mówi Poe.
– Nas zabrać – poprawiam go. Jestem podekscytowana. Może nie wszystko stracone, może w starym porcie coś znajdziemy i uda się stąd odlecieć!
– Ale tam nic nie ma – Ian gasi nasz entuzjazm. – Tylko zasypane piaskiem ruiny.
– Wszystko jedno – mówi Poe. – Zabierz nas tam, rozejrzymy się, kto wie…
– Dobrze – Ian kiwa głową na znak zgody. – Po święcie możemy was zabrać. Jak już wytrzeźwiejemy! – śmieje się i sięga po kolejny kufel.
Poe też się śmieje i trąca się z nim kuflem. Potem odwraca się do mnie a jego oczy lśnią radością.
– Amitia, słyszałaś? Może mamy szansę…
– Za szansę! – unoszę swój kufel.
– Poe, Amitia, tu jesteście! – z ciemności nagle wyłania się Tjall. – Szukałem was wszędzie. Chodźcie do nas! Zabieram ich! – woła do jeźdźców taugurów, a oni kiwają głowami i śmieją się.  Tjall pomaga nam wstać i prowadzi nas do innego ogniska. Siadamy wygodnie na kłodach drzew, gdzie siedzi już grupka ludzi: Pavikki ze swoją narzeczoną, Ves i Zanda i jeszcze kilkanaście osób, których nie znam. Pojawia się jedzenie i picie, jemy kawałki pieczonego mięsa rękami prosto z liści, które służą za talerze. Wszyscy rozmawiają i śmieją się, wspominając walkę z Attonami a także inne, wcześniejsze bitwy, na przykład z piratami.
Potem Ves sięga gdzieś za siebie i wyciąga jakiś instrument muzyczny, przypominający trochę mandoviolę, ale chyba prostszy. Składa się z szerokiego pudła i sześciu strun naciągniętych na długim, prostym gryfie. Ves pochyla się i przez chwilę stroi go w skupieniu, posykując na innych, żeby byli cicho. Wreszcie prostuje się i uderza w struny.
– Co chcecie, żebym zagrała? – pyta.
– Balladę o szarym morzu! – wyrywa się Tjall.
– E, to za smutne – mówi Ves. – Dzisiaj mamy się bawić a nie smęcić.
– Coś twojego! – mówi Zanda. – Najbardziej lubię twoje własne piosenki! Ves jest naszą poetką, wiecie – wyjaśnia, pochylając się w naszą stronę.
– Naprawdę? – Ves chyba się trochę zarumieniła. Ale nie daje się długo namawiać, zastanawia się przez chwilę, a potem mówi: – To zaśpiewam wam balladę o płynących kwiatach.
Wszyscy się uciszają, a Ves zaczyna śpiewać, uderzając w struny instrumentu. Ma miły, łagodny głos. Melodia jest prosta i po chwili wszyscy podchwytują refren, nawet ja i Poe. Piosenka mówi o kwiatach, które na wiosnę opadają z gałęzi drzew i płyną dalej z falami potoku. Słowa same są jak fale, mam wrażenie, że migoczą się i błyszczą. Ves odrzuca z czoła swoje włosy o dziwnym kolorze i śpiewa dalej, przymykając oczy. Chyba nigdy nie słyszałam ładniejszej piosenki i kiedy Ves kończy przez chwilę czuję żal. Ale za chwilę dziewczyna zaczyna śpiewać następną, tym razem wesołą i skoczną. Wszyscy włączają się w śpiew, a od innych ognisk zaczynają nam wtórować. Cały brzeg rzeki rozbrzmiewa śpiewem.
– To kto następny? – pyta Ves po zakończeniu piosenki i wyciąga instrument przed siebie.
– Mogę? – ku mojemu zdziwieniu nagle wyrywa się Poe. Patrzę na niego ze zdumieniem, nigdy nie słyszałam, żeby na czymś grał. Zdarzało mu się śpiewać, zwłaszcza kiedy wypił w kantynie parę kufli, ale nawet nie mogę sobie teraz przypomnieć, jak to brzmiało i czy nie fałszował. Ves z uśmiechem podaje mu instrument.
– Grałeś kiedyś na tym? – pyta.
– Nie, ale na Yavinie mamy podobny… – odpowiada Poe. Uderza kilka razy w struny próbując znaleźć tonację. – Aha, to tak… No to… hmmm… zaśpiewam wam piosenkę, której nauczył mnie dziadek. Śpiewali ją rebelianci na Yavinie.
Poe uderza w struny i zaczyna piosenkę. Okazuje się, że ją znam, była popularna też na Korelii. Mówi o młodym człowieku, który nie mógł znieść tego, że wróg okupuje jego kraj, więc poszedł walczyć w wysokie góry. Piosenka kończy się smutno, bo młodzieniec zginął, ale przed śmiercią poprosił, aby wszyscy go wspominali. Przyglądam się Poemu, kiedy śpiewa. Nigdy nie posądzałam go o takie talenty. Szybko oswoił się z erbańskim instrumentem i gra, jakby uczył się tego od dziecka. Ma niski, przyjemny głos i zdaje się bardzo wczuwać w śpiewane słowa. Patrzy w ognisko, a w jego ciemnych oczach odbijają się płomienie. Melodia robi się coraz cichsza i wolniejsza, aż wreszcie Poe kończy balladę delikatnym akordem. Nagle uświadamiam sobie, że mam sucho w ustach i nerwowo przełykam ślinę. Wszyscy, którzy do tej pory słuchali w ciszy, teraz biją brawo. Poe rozgląda się wokół jakby trochę zaskoczony, a potem patrzy na mnie i uśmiecha się.
– Ami, teraz ty coś wybierz – mówi. – Co byś chciała usłyszeć?
– Co, ja…? – peszę się. – Ja nie… Może Tjall coś wybierze?
– Ami, nie znam piosenek z Erby – śmieje się Poe. – Jak Tjall coś wybierze, to sam będzie musiał to zaśpiewać. No, dalej! Coś z Korelii? Znam taką jedną balladę o przemytnikach…
Kiwam głową z ulgą. Jest jedna piosenka, którą chciałabym usłyszeć, ale wstydzę się poprosić o nią Poego. To stara ballada o miłości Anakina i Padme, nawet nie wiem, czy on ją zna. Nie spodziewam się, że Poe mógłby znać takie sentymentalne piosenki.
Poe znów uderza w struny i zaczyna balladę o koreliańskich przemytnikach. Jest żywa i ma bardzo zabawny tekst, ale sama nie wiem czemu, nagle robi mi się smutno. Korelia… Tyle lat jej nie widziałam. Tyle lat miotam się po świecie jak liść niesiony wiatrem i nie mogę znaleźć swojego miejsca. Spoglądam na Poego kątem oka. On też wiele lat temu opuścił swój dom na Yavinie i nie widział swojej planety ani jedynej bliskiej osoby, swojego dziadka. Taki jest los żołnierzy Ruchu Oporu. Musimy ciągle uciekać i się przenosić z planety na planetę i z bazy do bazy. Nigdzie nie zagrzewamy dłużej miejsca i nie mamy szansy na własny dom…
Nawet nie zauważam, kiedy Poe kończy piosenkę. Patrzy na mnie, więc uśmiecham się, ale on chyba wyczuwa sztuczność tego uśmiechu. Oddaje instrument Ves i przez chwilę mi się przygląda.
– Chodź, Ami, przejdziemy się – mówi.
Wstajemy i oddalamy się od ogniska. Idziemy w ciszy poza granicą światła. Chciałabym coś powiedzieć i mam wrażenie, że Poe też chce, ale nie wiemy co. Nagle słyszymy tupot i przed nami zjawia się Tjall.
– Gdzie wy uciekacie? – pyta z pretensją. – Zaraz zaczną się tańce.
– Tjall… – mówi Poe, a w jego głosie słychać coś dziwnego.
– No chodźcie! – mówi chłopak. – Zobaczycie Taniec Srebrnego Pasa, nigdy go jeszcze nie widzieliście! Został stworzony na cześć naszego legendarnego króla, który dawno temu ocalił planetę przed nadlatującą asteroidą…
– Tjall! – mówi Poe, tym razem z większym naciskiem.
– Rozbił ją na tysiące kawałków i teraz ona świeci nad nami jako srebrny pas… – kończy chłopak z rozpędu, a potem spogląda na Poego, który patrzy na niego nic nie mówiąc, tylko unosząc brwi.
– Aaaa… eeee… to ja może… sprawdzę, czy nie ma mnie gdzie indziej! – woła Tjall i po chwili znika w ciemnościach. Znów zostajemy sami. Co prawda obok jest mnóstwo ludzi i wystarczy zrobić dwa kroki, żeby znów znaleźć się w kręgu światła ogniska, ale wydaje mi się, jakbyśmy byli sami na całej planecie.
– Usiądziemy? – pyta Poe. Kiwam głową i siadamy na suchej, nagrzanej ziemi, opierając się o pień drzewa. Spoglądam w górę na niebo pełne gwiazd.
– Srebrny pas… – mówię, aby coś powiedzieć.
– Aha – odpowiada Poe. – Mają tu ciekawe legendy. – I milknie.
– Chyba nie zdążymy ich poznać – mówię. – Jeśli znajdziemy coś w tym porcie…
– Wrócimy do siebie! – kończy Poe. – Wiesz, teraz, kiedy myślę, że możemy stąd odlecieć, zaczyna mi się tu podobać – śmieje się.
– A przedtem ci się nie podobało?
– Tu jest pięknie i polubiłem tych ludzi, ale… czułem się tu uwięziony – mówi on. – Chyba to rozumiesz.
– Ja też – odpowiadam. – Nie mogłabym zostać tu na stałe.
– A tak w ogóle… myślisz czasem, żeby zostać gdzieś na stałe? – pyta Poe.
Patrzę na niego ze zdziwieniem. Czy on czyta w myślach?
– Właśnie o tym dziś myślałam, kiedy śpiewałeś tę balladę z Korelii – mówię. – Że tak dawno nie widziałam mojej rodzinnej planety… i ty też nie widziałeś Yavinu.
– A chciałabyś zobaczyć Yavin? – pyta cicho Poe. Patrzy gdzieś przed siebie, w ciemności ledwie widzę jego twarz, ale czuję, że maluje się na niej tęsknota.
– Bardzo – mówię. – Może kiedyś…
Poe odwraca się do mnie. Czuję, jak jego ręka przykrywa moją, jestem trochę zdziwiona, ale nie cofam dłoni. Nagle znowu zasycha mi w ustach.
– Może jak już się stąd wyrwiemy… to polecimy na Yavin? Poznałabyś mojego dziadka…
– Ale Poe, musimy wracać do bazy – mówię. – Generał Organa nas potrzebuje. Na pewno wszyscy zastanawiają się, co się z nami stało!
– Masz rację – mówi Poe, chyba trochę rozczarowany. – Ale kiedyś, jak to wszystko już się uspokoi… Jak pokonamy Najwyższy Porządek…
– Bardzo chciałabym polecieć z tobą na Yavin, Poe – mówię. – I to ty masz rację, jak się stąd wyrwiemy… Bo na pokonanie Najwyższego Porządku to możemy czekać aż do późnej starości – śmieję się smutno.
– Nie chcę tyle czekać, Ami – mówi Poe. Patrzy na mnie… i nagle, sama nie wiem, jak to się dzieje, ale podnoszę dłoń i dotykam jego policzka… Nasze twarze są coraz bliżej, czuję jego ciepły oddech na skórze… Zamykam oczy, kiedy nasze usta się dotykają. Poe obejmuje mnie mocno. Serce bije mi tak, jakby chciało się wyrwać z piersi. Pocałunek jest długi, aż do utraty tchu. Odrywamy się od siebie na chwilę, a potem znów zatapiamy w pocałunku. Wplatam palce w jego włosy i uświadamiam sobie, że gdybym teraz zobaczyła na niebie rozbłysk Starkillera, umarłabym szczęśliwa.
– Poe… – szepczę, kiedy na chwilę przerywamy pocałunki. On gładzi mnie po głowie i przytula do siebie.
– Tęskniłem, kiedy cię nie było, wiesz? – mówi. 
– Naprawdę? – pytam. Czuję wzruszenie – chyba nikt nigdy nie mówił mi, że za mną tęsknił. Może rodzice dawno temu…
A potem przypomina mi się coś, co widziałam, kiedy wędrowałam w Pełni, żeby spotkać się z Rasmine. No… chyba jednak Poe tak bardzo nie tęsknił!
– E, chyba jednak tak bardzo nie tęskniłeś – mówię trochę żartem. – Tu jest tyle ładnych dziewczyn…
– Nawet nie zwracałem uwagi – mówi on. – Traktowałem je jak koleżanki.
A mnie nagle przeszywa dreszcz. Dlaczego on kłamie? Przecież wiem, co widziałam! Odsuwam się gwałtownie. Poe patrzy na mnie ze zdziwieniem.
– Co się stało, Ami? Zrobiłem coś nie tak? – pyta.
– Nie kłam, Poe. Przecież nie musisz kłamać – mówię i czuję, że głos mi drży. – Ja… przecież wiem, że nie byliśmy razem i nic sobie nie obiecywaliśmy, więc dlaczego teraz kłamiesz, że nie zwracałeś na nie uwagi? Przecież wiem, że całowałeś się z tą…
– Co?? – pyta zdumiony. – Ja? Z nikim się…
– Nie kłam, Poe! – zbiera mi się na płacz. – Wszystko widziałam, ty i…
– Co?? – Ależ on bezczelnie udaje zdziwienie. – Co niby widziałaś, przecież cię tu nie było, a ja…
– No właśnie, nie było mnie! – staram się mówić spokojnie, ale jeszcze chwila i się rozpłaczę. – No to jaka ona jest? Ta Lyssa? Ładniejsza ode mnie? Mądrzejsza? Nigdy by cię nie wpakowała w taką sytuację jak ja?
– Ami, co ty wygadujesz! – w głosie Poego zaczyna brzmieć złość. – Wymyśliłaś sobie jakieś bzdury i rzucasz jakieś oskarżenia. Skąd ci w ogóle przyszło do głowy…?
– Pamiętam jak było w bazie – mówię ponuro. – Poe Dameron, ciacho, na które leci każda dziewczyna. A ty nie miałeś nic przeciwko.
– W bazie to było dawno – irytuje się Poe. – Wiesz co Ami? Nie wiem, co sobie wymyśliłaś, ale lepiej już nic nie mów. – Puszcza moją rękę i wstaje jakby chciał odejść. Ja też zrywam się na równe nogi. Stoimy patrząc na siebie jak wrogowie, a przecież przed chwilą… Jak to się stało?
– Ty też nic nie mów – rzucam przez ściśnięte gardło. – Nie chcę słuchać twoich kłamstw.
– Skoro uważasz że kłamię, to chyba nie mamy o czym rozmawiać – mówi on z bólem w głosie.
– No chyba nie mamy – powtarzam, a potem odwracam się i biegnę przed siebie w ciemność. Potykam się i mało co nie upadam, ale biegnę dalej. Dopiero kiedy już jestem daleko, spoglądam w stronę rzeki. Ciągle widzę jego ciemną sylwetkę na tle blasku ognisk. I wtedy czuję, jak po policzkach zaczynają mi spływać łzy.

wtorek, 17 lipca 2018

Rozdział 31: Trzecie imię


Cały dzień w wiosce trwają przygotowania do uroczystości nadania trzecich imion, która rozpocznie się zaraz po zachodzie słońca. Wydaje się, że Erbańczycy podchodzą do tego bardzo poważnie. Główny plac wioski został uporządkowany i przystrojony. My i kilkoro innych młodych wojowników, którzy też mają dostać imię, robimy najwięcej – przygotowujemy jedzenie i napoje, a także specjalne stroiki z gałęzi na głowę każdego mieszkańca. Później, kiedy skończy się oficjalna uroczystość, wszyscy pójdziemy nad rzekę, gdzie będziemy jeść, palić ogniska i się bawić przez całą noc.
Teraz kilku mężczyzn wzięło ze sobą Poego i razem stawiają na placu podwyższenie z desek. Huk młotków niesie się po całej wiosce, wszyscy śmieją się i żartują. Poe wyraźnie dobrze się z nimi czuje, zawsze łatwo się zaprzyjaźniał i wszyscy go lubili. Zazdroszczę mu tej umiejętności, sama nie potrafię być taka swobodna z obcymi ludźmi. Zwykle wtedy  milczę, bo nie wiem co powiedzieć. W bazie zdążyłam o tym zapomnieć, przez te  lata wszyscy zżyliśmy się tak bardzo… A teraz jestem sama wśród Erbańczyków, w dodatku niektórzy wyraźnie mnie nie lubią, jak Lyssa. Boję się, że nastawi innych przeciwko mnie i nikt nie będzie chciał ze mną nawet rozmawiać. Ale zaraz, nie powinnam tak myśleć. Przecież jest Tjall, który wyraźnie mnie lubi. Rasmine też chyba jest przyjaźnie nastawiona. Może nie będzie tak źle.
Moje rozmyślania przerywa ostry, głośny dźwięk bębnów. Podnoszę głowę, zaskoczona – co się dzieje? Dziewczyny, z którymi zajmuję się przygotowaniami zaczynają się śmiać i klaskać.
– Już czas! – wołają. – Już czas!
– Zostaw to! – mówi jedna z nich, wysoka, o brązowej skórze i wielkich, czarnych oczach, nazywa się Zanda. – Teraz musisz iść umyć się i przebrać, żebyś wyglądała pięknie na uroczystości!
– Pomożemy ci! – woła druga, ma na imię Ves, a jej włosy mają kolor owoców guinga. – Ja cię uczeszę, masz piękne włosy!
– Nie jak śmierdzące wodorosty z bagien? – uśmiecham się lekko.
– Aaa, nie słuchaj Lyssy, ona ci zazdrości – wyjaśnia Ves. – Zawsze chciała szkolić się w Pełni, ale nie ma takich zdolności.
– No i nie tylko tego jej zazdrości! – mówi Zenda i trąca Ves łokciem, obie zaczynają chichotać.
– Nie wiem, o czym mówicie – mamroczę pod nosem. Dziewczyny śmieją się jeszcze bardziej.
– No już nie udawaj!
– Hej, ale pospieszcie się! – mówi trzecia. – Do zachodu słońca niecała godzina, uroczystość zaraz się zacznie!
– Chodź! – woła Zanda, łapie mnie za rękę i gdzieś ciągnie. Biegniemy do Domu Młodych Wojowniczek, gdzie wcześniej przydzielono mi pokój (inny niż ten, w którym mieszkałam przed naszym procesem). Okazuje się, że na miejscu już czekają na mnie nowe szaty – długa, prosta sukienka w kolorze ciemnej zieleni i skórzane sandały zdobione metalowymi kółkami. Do sukienki jest też pasek z podobnych kółek. Myję się szybko i wkładam to wszystko. Zenda zapina mi na rękach bransoletki z grubego drutu, plecione w różne wzory, a Ves bierze do ręki grzebień i zabiera się za moje włosy. Najpierw jest dużo szarpania, kiedy próbuje je porządnie rozczesać, potem wciera w nie jakąś pachnącą lekko substancję, a na koniec bierze się za zaplatanie. Nie ma tu lustra, więc nie widzę, co ona robi, mam tylko nadzieję, że nie będę po tym wszystkim wyglądać jakoś głupio. Postanawiam jednak jej zaufać. Kiedy moje włosy są już uczesane, dziewczyny wkładają mi jeszcze na głowę stroik z gałęzi i liści, a potem odchodzą kilka kroków i przyglądają mi się, kiwając głowami z zadowoleniem. To chyba znaczy, że nie wyglądam źle…
Słońce już prawie dotyka horyzontu, kiedy wychodzimy znowu na plac. Zebrała się tam już chyba cała wioska. Z boku, w równych szeregach, stoją jeźdźcy taugurów. Wszyscy się rozstępują, kiedy przechodzę przez tłum, żeby dołączyć do stojącej z przodu grupki osób czekających na nadanie imienia. Poe odwraca się i na mój widok ściąga usta do gwizdnięcia, ale w ostatniej chwili się powstrzymuje. Staję obok niego, a on uśmiecha się szeroko.
– No no, Ami… – szepcze – wyglądasz jak jakaś księżniczka!
Czuję, że się rumienię, ale nic nie odpowiadam, tylko rozglądam się wokół. Poe też wygląda świetnie. Ubrany jest w ciemne spodnie, luźną szarą koszulę i skórzaną kurtkę bez rękawów. Włosy mu urosły odkąd tu jesteśmy, więc spiął je teraz częściowo z tyłu, a resztę puścił luźno. Oprócz nas na nadanie imienia czeka jeszcze trzech chłopaków i dwie dziewczyny. Wszyscy są dużo młodsi od nas, to jeszcze prawie dzieci. Chłopacy są ubrani podobnie jak Poe, a dziewczyny w sukienki, jedna ciemnobłękitną, a druga białą. Wszyscy są bardzo poważni i skupieni, stoją nieruchomo i nie rozglądają się.
Wreszcie słońce chowa się za horyzontem. Ktoś szybko zapala pochodnie ustawione na brzegach placu i na podwyższeniu. Zapada cisza, ludzie przestają kręcić się i rozmawiać. W tej ciszy z daleka dobiega nas odgłos bębnów. Najpierw jest powolny, ale z każdą chwilą przyspiesza coraz bardziej. Ludzie zaczynają klaskać w rytm, dźwięk rośnie, jest jak huk wielkiej lawiny. Czuję, że moje serce zaczyna mocno bić, jest w tym coś niesamowitego.
Wreszcie wśród huku bębnów ludzie rozstępują się, żeby zrobić przejście i widzimy, jak środkiem zbliżają się Rasmine, Elva i mistrz Feng, a także Mogor, wódz jeźdźców taugurów. Powoli wchodzą na podwyższenie i stają nieruchomo. Rytm bębnów przyspiesza i przyspiesza, teraz wydaje się, że warczą jak wielkie groźne zwierzęta. Wreszcie, kiedy napięcie staje się nie do zniesienia, dźwięk urywa się nagle i zapada cisza.
Rasmine wychodzi na środek sceny.
– Mieszkańcy Brisini! – mówi, a jej głos brzmi zaskakująco mocno. Jestem pewna, że słychać ją nawet w ostatnich rzędach. – Zebraliśmy się dziś, żeby uczcić nasze zwycięstwo nad Attonami i uhonorować tych młodych wojowników, którzy wyróżnili się w walce i tym samym zasłużyli na trzecie imię!
Przerywają jej brawa i okrzyki. Tłum za naszymi plecami wrzeszczy z całych sił. Rasmine czeka chwilę, a potem ucisza ich gestem ręki.
– Wejdźcie i dołączcie do nas! – mówi.
Wspinamy się na podwyższenie i stajemy twarzą w twarz ze wszystkimi mieszkańcami wioski. Szukam wzrokiem znajomych twarzy, widzę Tjalla i Pavikkiego, którzy uśmiechają się do nas, a także Zandę i Ves. Gdzieś tam dalej stoi też Lyssa i nawet ona ma przyjemny wyraz twarzy.
– Dzisiejsze święto przejdzie do historii – mówi Rasmine – ponieważ jest z nami dwoje obcych spoza świata. Chociaż są obcy, pokazali, że są godnymi mieszkańcami Erby i zasługują na to, żeby zrównać się z nami we wszystkich prawach i obowiązkach.
Tłum znowu wybucha oklaskami i krzykami. Tjall chyba wrzeszczy najgłośniej ze wszystkich.
– Poe Dameronie! – woła Rasmine. Poe występuje z szeregu i staje przed nią. Do Rasmine podchodzą Elva i mistrz Feng, ona podaje jej rzeźbiony kubek z ciemnego drewna, a on nalewa do niego jakiegoś płynu z glinianego dzbanka. Rasmine wręcza kubek Poemu.
– Napij się wody z Księżycowego Źródła i stań się jednym z nas! – woła.
Poe przez chwilę patrzy jej w oczy, a potem powoli unosi kubek i pije. Kiedy kończy, Rasmine kładzie ręce na jego głowie.
– Poe Dameronie! W naszej obronie walczyłeś z napastnikami spoza świata, a także z naszym odwiecznym wrogiem, Attonami. Wymyśliłeś przyrząd, dzięki któremu człowiek może latać jak ptak, dlatego nadaję ci imię Fahor, co znaczy Orzeł!
Poe skłania głowę przed Rasmine i wraca na swoje miejsce w szeregu, a po chwili Erbanka wywołuje mnie.
– Amitio Tarro, napij się wody z Księżycowego Źródła i stań się jedną z nas! – mówi przywódczyni.
Ale ja nie chcę być jedną z was! – myślę. – Chcę stąd odlecieć, wrócić do siebie… Przyjmuję jednak kubek z jej rąk i podnoszę do ust. Woda jest chłodna i świeża, ma też lekko metaliczny posmak, ale poza tym nie wyczuwam w niej nic dziwnego. Wypijam do dna, a potem Rasmine kładzie ręce na mojej głowie.
– Amitio Tarro! Przeszłaś szkolenie w Pełni, do której masz wielkie zdolności. Dzięki temu mogłaś uratować nasze pola przed ogniem. Nadaję ci więc imię Suila, co znaczy Źródło!
Ogarnia mnie wzruszenie. To piękne imię. Patrzę w oczy Rasmine, chciałabym jej podziękować, ale nie potrafię się odezwać. Zza jej ramienia mistrz Feng uśmiecha się do mnie pod wąsem. Wracam na miejsce i z bijącym mocno sercem staję obok Poego.
Rasmine wywołuje kolejną osobę, to młody chłopak Asti Wangu. Okazuje się, że to jeden z jeźdźców taugurów, więc to nie ona nadaje mu imię, tylko ich wódz. Otrzymuje imię Saano, co znaczy Ostrze, za to że jednym cięciem tej ich dwuostrzowej włóczni pozbawił jednego Attona wszystkich nóg.
Ceremonia trwa dalej, ale do mnie przestaje to wszystko docierać. Czuję się, jakbym zapadła w jakiś trans. Twarze mieszkańców wioski, ogień pochodni, noc… to wszystko zlewa się przede mną w jeden wielki migoczący wir. Czuję, że ze wszystkich stron otacza mnie Pełnia, a wszyscy jesteśmy w niej zanurzeni. To piękne, spokojne i bezpieczne uczucie. W tej chwili odczuwam całą siłę Pełni i wiem, że ona mnie chroni… i pozwoli wrócić do domu.
– A teraz bawmy się! – moje rozmyślania przerywa głos Rasmine. – Idźmy nad rzekę, gdzie czekają ogniska i poczęstunek, i tańczmy aż do rana!

...

...