Poe Dameron
**************************
Tak, jak zapowiedziała Amitia, następnego dnia, tuż po zachodzie słońca, przychodzi po mnie dwóch strażników. Idę za nimi, opierając się na wystruganych z drewna kulach. Rana nie zagoiła się jeszcze do końca, ale ktoś widocznie uznał, że nie ma na co czekać z tym procesem. Strażnicy idą dość szybko, nie zważając na to, że za nimi nie nadążam…
– Hej, jak wam się tak spieszy, to możecie mnie ponieść – proponuję.
Udają, że nie słyszą, ale wyraźnie zwalniają. Przypominają mi się czasy kiedy byłem dzieckiem i połamałem obie nogi po twardym lądowaniu na lotni. Mama powiedziała wtedy, że najlepszym sposobem, żeby przemóc strach po upadku, jest spróbować znowu… tak zrobiłem, kiedy tylko wyzdrowiałem. I tak mam do teraz, nie odpuszczam. Dlatego nie chcę uciekać, jak radziła Amitia. Uciekając tylko potwierdzilibyśmy, że mamy coś na sumieniu. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że lepiej mieć tych ludzi po swojej stronie.
Poza tym jestem zwyczajnie ciekawy… i choć ciekawość nieraz wpędziła mnie w kłopoty, i tak mam zamiar ją zaspokoić. Kim są ci ludzie? Wyglądają na lud wojowników, raczej na niskim stopniu rozwoju, na co wskazują ich stroje i uzbrojenie. Ale to jeszcze nie znaczy, że nie mogą być dla nas przydatni. Pamiętam o uzbrojonych we włocznie Ewokach, którzy pokonali szturmowców Imperium… Jednak nie są całkiem prymitywni, skoro budują wielkie budowle, jak ta, w której się znalazłem. Na pewno nie są dzikimi barbarzyńcami – otoczyli nas opieką, zamiast od razu zabić. Ale ich zwyczaje są okrutne – Ami mówiła o tych głowach wieszanych nad bramą… Jest tu dużo sprzeczności i tym bardziej mam ochotę zostać tu i poznać ich, a także przeciągnąć na naszą stronę.
O ile uda nam się przetrwać ten proces.
Wychodzimy z Domu Chorych i idziemy ulicami miasta. Zaciekawieni ludzie przyglądają nam się z bram kamiennych domów. Niektórzy przyłączają się i ruszają za nami. Słyszę narastający za naszymi plecami hałas, gwar rozmów, jakieś okrzyki. Zastanawiam się, czy są wrogo nastawieni. Pewnie tak – jesteśmy obcymi, którzy zjawili się razem z żołnierzami, którzy zaatakowali sąsiednią wioskę… Przekonanie ich, że nie mamy złych zamiarów może być trudne. Ale jak zawsze ufam w swoje szczęście.
Nagle ulica kończy się i wychodzimy na duży, kwadratowy, wybrukowany szarym kamieniem plac. Naprzeciwko nas wznosi się wielki gmach, do którego prowadzą szerokie schody. Coś mi mówi, że to nasz cel. Przypomina mi trochę piramidy na moim rodzinnym Yavinie 4.
W środku jest chłodno i ciemno, korytarze oświetlają tylko nieliczne lampy z kryształu. Gdzieniegdzie mijamy nisze, w których stoją posągi. jedne wyglądają jak ludzkie postacie o wykrzywionych twarzach, inne jak coś w rodzaju wielkich pająków. Nie mam czasu jednak rozglądać się, bo moi strażnicy przyspieszają kroku, muszę się wysilić, żeby im dorównać.
Wreszcie docieramy do ogromnych, drewnianych, okutych metalem drzwi, które otwierają się przed nami bezszelestnie i naszym oczom ukazuje się wielka sala. Amitia już tam jest, z daleka widzę jej rude włosy. Stoi tyłem do nas, w towarzystwie dwóch strażniczek, za kamienną, okrągłą barierką. Przed nią jest kawałek pustej przestrzeni, a dalej, na drugim końcu sali ogromny posąg – chyba miejscowego bóstwa. Przedstawia postać w długich szatach, z wyciągniętymi przed siebie rękami, w każdej dłoni trzyma jakieś przedmioty, których znaczenia nie jestem w stanie odgadnąć. Twarz postaci zasłonięta jest kapturem i przechodzi mnie dreszcz, bo przypomina mi to Kylo Rena. Pierwszy raz zaczynam wątpić – a co, jeśli mieszkańcy tej planety służą ciemnej stronie Mocy? Zaraz jednak uspokajam sam siebie – gdyby tak było, przecież Najwyższy Porządek nie napadałby na nich, prawda? Przed posągiem stoją trzy wysokie, kamienne, rzeźbione trony, puste.
Widzę to wszystko z góry, bo sala schodzi w głąb, rzędy siedzeń wykute są w kamiennych stopniach, jak w amfiteatrze. Sala jest prawie całkiem zapełniona, mam wrażenie, że z pół miasta zbiegło się, żeby nas oglądać. Idziemy w stronę barierki, Ami odwraca się, słysząc nasze kroki i próbuje słabo uśmiechnąć. Stajemy obok siebie, strażnicy rzędem za nami.
– No, no, witają nas z honorami – mówię. – Tylko czerwonego dywanu brakuje.
– Jak się czujesz? – pyta Ami.
– W porządku – mówię, choć noga zaczyna mnie narywać i myślę sobie, że jeśli to potrwa długo, nie dam rady stać. Ale zobaczymy.
Strażnicy uciszają nas syknięciami. Sala też cichnie, bo oto nagle otwierają się drzwi po prawej stronie przed nami i ktoś wchodzi. Nie żadna zakapturzona postać, jak się spodziewałem, tylko młoda dziewczyna w jasnej sukience. Wyróżnia się przez swój kolor włosów – są w dziwnym odcieniu czerwieni, jak te owoce guinga, długie do ramion. Ludzie na sali wstają. Chyba się zaczyna.
– Elva Vigis Aneri! – woła dziewczyna przy drzwiach. Na salę wchodzi kolejna kobieta. Jest niska i drobna, ale idzie sprężystym krokiem, ubrana w strój wojowniczki. Na plecach ma dwa skrzyżowane miecze. Zajmuje pierwszy z kamiennych tronów, patrząc od naszej strony – po lewej.
– Mistrz Gon Feng Tsy!
Tym razem wchodzi wysoki mężczyzna, ubrany w długą do ziemi ciemną szatę. Ma długie włosy spływające na ramiona i brodę splecioną w dwa cienkie warkocze. Patrzy groźnie spod krzaczastych brwi. Zajmuje tron po prawej.
– Rasmine Taviri Bran!
Na salę wkracza, a raczej wtacza się okrągła kobieta w średnim wieku, o jasnych, krótkich włosach. Zajmuje tron pośrodku. Obok mnie Ami wciąga gwałtownie powietrze i odwraca się, szukając wzrokiem kogoś na sali. Chcę zapytać, o co chodzi, ale w tym momencie tamta trójka wstaje i zaczyna śpiewać jakąś pieśń. Sala podchwytuje i śpiewają wszyscy razem, powoli, uroczyście, w jakimś dziwnym, gardłowym języku. Dopiero w tej chwili zaczynam mieć wrażenie, że ten cały proces to naprawdę poważna sprawa…
Wreszcie kończą. Ta na środku – Rasmine – mierzy nas długim spojrzeniem.
– Obcy spoza świata! – mówi. – Podajcie wasze imiona!
– Poe Dameron – przedstawiam się.
– Amitia Tarra – mówi jednocześnie Ami.
– Obcy spoza świata! Jesteście oskarżeni o atak na wioskę Ornuti, zabójstwo dziesięciorga mieszkańców i próbę porwania dzieci! Czy przyznajecie się do winy?
************************
Nikt nie komentuje... :(
Skomentuj, uratuj Poego! :P
************************
Nikt nie komentuje... :(
Skomentuj, uratuj Poego! :P
Witam,
OdpowiedzUsuńWracam po dłuższej przerwie pisania bloga. Mam do nadrobienia jeszcze wcześniejszy rozdział, ale powinnam się wyrobić.
Tekst jest krótki, ale zawiera najbardziej istotne informacje. Poruszono temat ataku na wioskę, oskarżono bohaterów, w tym Poe'go oraz Amitię. Proces rozpoczyna się wejściem poszczególnych osób o charakterystycznym wyglądzie. Ich zachowanie dziwi bohaterów, są zaskoczeni tradycjami, które zostały zastosowane. Bohaterowie są niewinni, ale jednak z jakiegoś powodu stali się oskarżonymi. Wyczuwam, że Najwyższy Porządek maczał w tym swoje paluchy. W ogóle, byłabym uradowana, gdyby pojawił się wątek Kylo Rena i Generała Huxa. Brakuje mi ich.
Pozdrawiam serdecznie,
Po za tym: Zapraszam na kolejny rozdział opowiadania: http://sciezki-mocy.blogspot.com/
UsuńŚwietne opowiadanie!
OdpowiedzUsuń