**** Amitia Tarra ****
Lotnia zatacza ostatnie koło i lądujemy szczęśliwie prosto na głównym placu wioski. Jest ciężko oddychać, wszędzie dokoła unosi się dym. Słychać jeszcze trzaskanie płomieni, ale pożar na zboczach góry już się powoli dopala. Attonowie zostali pokonani a wioska uratowana ale kosztem wielkich zniszczeń. Ale na razie nikt o tym nie myśli, wszyscy cieszą się ze zwycięstwa. Ze wszystkich stron dobiegają radosne okrzyki. Ktoś biegnie w naszą stronę… to Tjall! Cały brudny od dymu i sadzy, ale uśmiechnięty od ucha do ucha.
– Poe! Udało się! – krzyczy już z daleka. – Ale wymiatałeś na tej twojej lotni! Musisz mnie też nauczyć na niej latać! O, Amitia! – dostrzega mnie. – Nareszcie wróciłaś! – Łapie mnie za ręce i zaczynamy kręcić się w kółko w jakimś zwariowanym tańcu, aż wreszcie odlatujemy w obie strony i upadamy na ziemię, śmiejąc się.
Bramy zostają otwarte i na plac wjeżdżają powoli jeźdźcy taugurów. Potrząsają bronią nad głowami i głośno krzyczą, a potem zaczynają śpiewać jakąś swoją pieśń. Niektórzy mieszkańcy przyłączają się do nich. Nie wiadomo skąd pojawiają się bębny i inne instrumenty i nagle wszyscy śpiewają, wrzeszczą i tańczą jakby ogarnął ich jakiś szał. My też się przyłączamy. Nastrój radości udziela się wszystkim i każdy bierze udział w tym spontanicznym święcie.
Wreszcie wioska powoli się uspokaja, a wtedy na plac wkraczają Rasmine, Elva i mistrz Feng, który zdążył już wrócić razem z jeźdźcami taugurów.
– Mieszkańcy Brasini! – woła głośno Rasmine. – Dzisiaj stoczyliście piękną walkę! Nasze domy i pola są bezpieczne! Cieszmy się ze zwycięstwa, bo potem czeka nas ciężka praca przy odbudowywaniu tego, co zostało zniszczone. Wielu młodych wojowników i wojowniczek dzisiaj się wyróżniło i zasłużyło na swoje trzecie imię!
Tu przerywa jej wielki hałas i wrzask radości. Mistrz Feng opowiadał mi, jak ważne jest trzecie imię dla mieszkańców Erby, więc cieszę się z innymi. Po chwili zauważam, że Erbanka patrzy na mnie z uśmiechem.
– A wśród tych, którzy się wyróżnili – mówi Rasmine – jest też dwoje przybyszów z daleka, których przyprowadziła tu sama Pełnia. Poe Dameronie i Amitio Tarro, jutro wieczorem podczas ceremonii również wy otrzymacie swoje trzecie imiona. Od tej pory będziecie pełnoprawnymi mieszkańcami wioski, równymi nam pod każdym względem.
Nie wiem, co powiedzieć. Z jednej strony cieszę się z tego, że uznali mnie za “swoją”, ale z drugiej wiem przecież, że nie możemy tu zostać i będziemy ze wszystkich sił starać się znaleźć sposób, żeby stąd odlecieć. Ale w takiej chwili nie wypada o tym mówić, nie mogę psuć swoimi wątpliwościami tego nastroju radości, który tu panuje. No i to jest oczywiście wielki zaszczyt, odmawiając przyjęcia go okazalibyśmy się potwornie niewdzięczni.
Na szczęście Poe jak zwykle umie się znaleźć w każdej sytuacji. Kłania się lekko i dziękuje Rasmine za ten zaszczyt. Erbanka kiwa głową, wyraźnie zadowolona.
– Nie zapominajmy też o naszych dzielnych przyjaciołach, którzy zjawili się w najbardziej odpowiedniej chwili – mówi zwracając się do przywódcy jeźdźców, który właśnie zsiadł ze swojego jaszczura. – Bez was cała sytuacja wyglądałaby dużo gorzej.
Przywódca uśmiecha się szeroko. Jest cały umazany czarną krwią Attonów, więc w twarzy błyskają tylko jego białe zęby.
– Rasmine, wiesz, że jesteśmy pierwsi, kiedy tylko szykuje się jakaś awantura. Jak tylko usłyszeliśmy, że Attonowie wyruszyli ze swoich legowisk, zostawiliśmy wszystko inne i ruszyliśmy za nimi. Cieszę się, że udało się wam pomóc.
– Zostaniecie oczywiście z nami na nasze święto! – mówi Rasmine. – Odpocznijcie teraz, nasi ludzie przygotują wam kwatery.
– Dzięki! – mówi przywódca. – Chętnie zostaniemy tu z wami na jakiś czas.
Rasmine kiwa głową, a potem podchodzi do nas i chwyta mnie za ręce.
– Widziałam, co zrobiłaś – mówi. – Ugasiłaś pożar, ratując nasze pola. Jesteśmy ci wdzięczni.
– To nic takiego – mówię. – Na szczęście mistrz Feng zdążył nauczyć mnie, jak władać Pełnią.
– Tobie też jesteśmy wdzięczni – Rasmine zwraca się do Poego. – Twój wynalazek na pewno bardzo nam się przyda. Dzięki niemu będziemy skuteczniejsi w walce.
– Lepsze byłyby myśliwce… – mruczy pod nosem dowódca, ale też uśmiecha się i ściska rękę Rasmine. – Kiedy zbudujecie więcej lotni, wyszkolę waszych ludzi – obiecuje.
Rasmine odchodzi, a nas otaczają ze wszystkich stron wojownicy i wojowniczki z wioski. Wszyscy wydają się być zaprzyjaźnieni z Poem, poklepują go po plecach i wykrzykują wesoło. Czuję się trochę obco, zaraz po naszym procesie odjechałam do Świątyni Siedmiu Bram i teraz nie znam tu prawie nikogo. Na szczęście po chwili w pobliżu pojawia się Tjall.
– Hej, poznajcie Amitię – mówi. – Szkoliła się u mistrza Fenga i teraz włada Pełnią.
Ludzie zaczynają podchodzić do mnie, witają się i przedstawiają. Jak ja zapamiętam tyle imion?
Jedna z wojowniczek – wysoka, ciemnowłosa dziewczyna – przygląda mi się jakoś uważnie, aż mam ochotę zapytać ją “co się gapisz”. Powstrzymuje się jednak, nie chcę zaczynać mojej znajomości z ludźmi z wioski od bycia nieuprzejmą. Na pewno ma jakiś powód, może też jestem usmarowana na twarzy albo z włosami zrobiło mi się coś dziwnego. Ona patrzy na mnie jeszcze przez chwilę, a potem odwraca się do Poego.
– Fajnie poznać twoją dziewczynę, Poe – mówi.
– Ja nie… – protestuję od razu.
– Ami nie… – wpada mi w słowo Poe.
Spoglądamy na siebie i zaczynamy się śmiać, trochę zakłopotani.
– Jesteśmy tylko… – waha się Poe.
– Kolegami – uzupełniam szybko.
– No właśnie – mówi on jakimś takim dziwnym tonem. Patrzy mi uważnie w oczy, jakby chciał coś z nich wyczytać. Czuję, że się czerwienię. To śmieszne, ale nie potrafię tego powstrzymać. Na Moc, co się ze mną dzieje? Jestem przecież dorosła, miałam w swoim życiu kilku chłopaków i nigdy nie zachowywałam się tak głupio. W bazie wszystko było prostsze. Ludzie umawiali się ze sobą, sypiali ze sobą, rozstawali się, a wszystko bez zbędnych słów. Przypominam sobie dziewczyny z mojej eskadry i z innych oddziałów. Przypominam sobie ostatnią imprezę przed wylotem na misję i o co się wtedy zakładałyśmy. Wtedy, chociaż mi się nie podobało, to wydawało się takie normalne. Teraz coś się zmieniło, ale nie potrafię powiedzieć, co. Wiem tylko, że to całkowita prawda, że jesteśmy tylko kolegami, a w dodatku on jest moim dowódcą, a jednak… Coś sprawia, że czuję się niezręcznie kiedy Poe tak na mnie patrzy. Na Moc, Amitia, opanuj się!
Poe odwraca spojrzenie, a ja czuję się jak balonik, z którego uszło powietrze. Mam wrażenie, że przed chwilą mogło stać się coś ważnego, a teraz ta chwila minęła i już nie wróci. Potrząsam głową, żeby odgonić te dziwne wrażenie. Co się ze mną dzieje?
Wojowniczka uśmiecha się do mnie szeroko i wydaje mi się, że trochę fałszywie.
– Jestem Lyssa – przedstawia się. – Zobaczysz, spodoba ci się u nas.
– Kiedy cię tu nie było, Lyssa mnie trenowała – wyjaśnia Poe. – Ponabijała mi mnóstwo siniaków, ale teraz jestem prawie tak dobry jak ona! – śmieje się.
– Tylko prawie – mówi ona. – A ty czym walczysz? – pyta mnie.
– Ja… strzelam z blastera – wyjaśniam niepewnie.
– Pfff, to u nas na nic się nie przyda, nie mamy tej broni – mówi ona, wydymając wargi. – Musisz się nauczyć czegoś przydatnego, u nas każdy musi być pożyteczny.
– Wiem – kiwam głową – to tak samo jak u nas. Poe też trenował mnie w strzelaniu, pamiętasz, Poe?
– Pamiętam – mówi on z uśmiechem. – No, byłaś niezła, o ile potrafiłaś się skupić.
– Zawsze byłam skupiona.
– Chyba, że ja cię rozpraszałem!
– To teraz nie będziesz. Będę taka skupiona, że zobaczysz! – Jak to miło znowu przekomarzać się z Poem jak dawniej. Lyssa wodzi wzrokiem od jednego z nas do drugiego.
– Ciekawe, czy będziesz taka sama dobra w strzelaniu z kuszy – mówi z przekąsem. – A te włosy to masz prawdziwe? – nagle zmienia temat.
– Prawdziwe, a co? – dziwię się.
– Nic, dziwny kolor! – mówi i pociąga mnie za kosmyk. – Jak tych porostów na bagnach, gdzie byliśmy w zeszłym roku, pamiętacie? – woła do pozostałych.
– Pamiętamy, ale tam śmierdziało! – odpowiada któryś z chłopaków i wszyscy wybuchają śmiechem.
Wzruszam ramionami.
– To normalny kolor – mówię. – I zabieraj ręce.
– Ohoho, będziesz się stawiać? – Znowu szczerzy się do mnie, a jej uśmiech kojarzy mi się z jakimś drapieżnym stworem.
– Ej, dziewczyny, przestańcie, o co wam chodzi? – mówi Poe zdziwionym tonem.
– Mnie o nic nie chodzi, to ona ma jakiś problem – stwierdzam.
– Nie podskakuj ty spoza świata – mówi ona i już nawet nie próbuje się uśmiechać.
– Oboje jesteśmy spoza świata – mówię i staję obok Poego. – Coś ci się nie podoba?
Chyba ją zatkało, bo już nic nie mówi i tylko patrzy na mnie jakbym jej wpuściła szturmowców do domu.
– Hej, chodźcie ze mną! – woła nagle Tjall. – W kuchni Domu Wojowników jest cała beczka dobrego piwa, wypijemy za zwycięstwo!
– Dobry pomysł! – wołają wojownicy i po chwili cały tłumek rusza w stronę budynków. Idę razem z nimi, rozmyślając, co tu się właściwie stało. Lyssa wyraźnie mnie nie lubi… Chodzi jej o Poego? To z nią widziałam go wtedy, kiedy kręciłam się na Kole Wymiotów? No cóż, czas pokaże… ale czuję, że ja też jej nie polubię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz