Mam wrażenie, że mija kilka godzin, zanim się zatrzymujemy. Wciąż trwa noc, ale ponieważ nie mam pojęcia, na jaką planetę trafiliśmy, nie mogę też określić, ile jeszcze czasu do świtu. Przedzierając się przez gęsty las nie odeszliśmy prawdopodobnie bardzo daleko, ale Poe już nie ma siły. Mnie też jest coraz ciężej. Jesteśmy głodni i spragnieni – ostatni raz jedliśmy jeszcze w bazie, przed wylotem na misję. Siadamy między korzeniami wysokiego, starego drzewa i odpoczywamy chwilę. Jest zimno. Powietrze pachnie wilgocią, a gdzieś niedaleko słychać jakby szmer strumienia. To dobrze, przynajmniej z wodą nie będzie problemów.
– Rozejrzę się – mówię. – Przyniosę wody, a może uda mi się znaleźć coś do jedzenia. Nie uciekaj nigdzie – próbuję żartować. Poe usiłuje się uśmiechnąć, ale wychodzi mu tylko grymas.
Idę w stronę, z której słychać szmer. Ziemia zaczyna robić się grząska i błotnista. Niewiele widzę po ciemku, ale w końcu słyszę chlupnięcie, kiedy mój but trafia prosto w nurt strumienia. Pochylam się, nabieram wody w dłonie i piję. Jest chłodna, smakuje trochę ziemią, ale to najlepsza rzecz, jaką piłam kiedykolwiek w życiu.
Dobrze, tylko w co ja teraz jej nabiorę? Nie mam żadnego naczynia. Rozglądam się, w słabym świetle księżyca widzę jakąś roślinę o szerokich, płaskich liściach. Może to? Zrywam liść, zwijam go w rożek i w takie byle jakie naczynie zaczerpuję wody. Teraz szybko z powrotem…
Poe siedzi tam, gdzie go zostawiłam. Jest bardzo blady, oczy ma zamknięte. Śpi, czy stracił przytomność? Przestraszona, podchodzę szybko i delikatnie potrząsam go za ramię. Otwiera oczy – uff, co za ulga.
– Masz, napij się – mówię i podaję mu liść. – Spróbuję rozpalić ogień. Musimy jakoś przeczekać tę noc, a potem… jeśli dasz radę, to pójdziemy dalej, albo spróbuję sprowadzić jakąś pomoc…
Poe kiwa głową i znów zamyka oczy. Zbieram leżące w pobliżu gałęzie, układam niewielki stosik, dodatkowo osłaniam go kamieniami, żeby blask ognia był mniej widoczny. Nastawiam blaster na najniższą moc i podpalam gałęzie. Po chwili robi się wokół nas nieco cieplej.
– Ami… – słyszę nagle. Odwracam się i widzę, że Poe przygląda mi się z uwagą. Jego twarz ma nieodgadniony wyraz i czuję, że to nie wróży nic dobrego.
– Tak?
– Może wyjaśnisz mi teraz, co ci właściwie odwaliło?! Dlaczego nagle zaatakowałaś statek-matkę, kiedy już się wycofywaliśmy?
Opuszczam głowę.
– Chciałam zwiększyć nasze szanse – mówię niewyraźnie. – Gdyby stracili nieco siły ognia…
– No to tak zwiększyłaś, że teraz oboje jesteśmy tu – mówi Poe ironicznie, krzywiąc się przy tym z bólu. – Jeśli uda się wrócić do naszych… powinnaś zostać zdegradowana – rzuca twardo.
Mówi to jak dowódca, nie jak przyjaciel… i wiem, że ma rację. Luke Skywalker uczył nas, że w drużynie musimy bez wahania ufać sobie nawzajem – ja to zaufanie zawiodłam. A jednak czuję, ze muszę się bronić. Nie chcę zostać zdegradowana. Nie chcę siedzieć w bazie bezczynnie, patrząc, jak inni szykują się do walki. W dodatku jest sporo ironii w tym, że to akurat on mi robi wyrzuty…
– I kto to mówi! – odpowiadam. – Poe Dameron, słynny ze swych samotnych rajdów i z tego, że czasem “nie słyszy” rozkazów! – Robię w powietrzu cudzysłów rękami. – Ile razy sam się tym chwaliłeś? Gdyby dowództwo chciało za każdą taką rzecz degradować, to zgadnij, co teraz byś robił? Szorował gary w kuchni, a nie latał!
– Ja to co innego – stwierdza. – Pozwalali mi, bo jestem najlepszy. Poza tym, nigdy nie złamałem wyraźnego rozkazu. I co, czujesz się teraz dumna? – rzuca ze złością.
Powoli kręcę głową. Prawda boli. Gdyby nie mój głupi wyskok, siedzielibyśmy teraz wszyscy gdzieś w bazie, planując nowe misje, a tak… Nie tylko sama wpakowałam się w kłopoty, ale jeszcze wciągnęłam za sobą jego. Mój dowódca ruszył mi na ratunek, został ranny, stracił swój statek i BB-8, do którego był tak przywiązany. Zagryzam wargi, czuję, że do oczu napływają mi łzy. Nie zasługuję na przyjaźń takich ludzi, nie zasługuję na ich zaufanie. Idiotka, idiotka…
W dodatku na przesłuchaniu zdradziłam wszystko. Gdybym wytrzymała choć pięć minut dłużej, dopóki tamten generał nie odwołał Kylo Rena… Wszystko spieprzyłam.
Och, chyba to powiedziałam na głos. Twarz Poe łagodnieje. Patrzy na mnie ze zrozumieniem.
– O to się nie obwiniaj – mówi. – Ja też… on też mnie przesłuchiwał. Wiem, jak to jest. – Przymyka oczy, a przez jego twarz znowu przemyka wyraz cierpienia i nie wiem, czy to z powodu rany, czy tych wspomnień.
– Wydostańmy się stąd – mówię. – Kiedy wrócimy… wtedy zadecydujesz. Jeśli uważasz, że powinnam zostać zdegradowana… – Wzruszam ramionami.
– Tak, przede wszystkim wydostańmy się stąd – przytakuje Poe, a potem zamyka oczy i milknie. Chyba jest zbyt wyczerpany, żeby rozmawiać.
Siadam obok i bezmyślnie wpatruję się w ogień, dorzucając do niego od czasu do czasu małe gałązki.
Nagle coś mnie zaczyna niepokoić. Oddech Poe zaczyna się robić krótki i urywany. Kiedy na niego spoglądam, widzę, że jego szeroko otwarte oczy błyszczą nienaturalnie, a całym ciałem wstrząsają dreszcze. Cholera jasna. Przykładam mu rękę do czoła. Jest rozpalone. Zmuszam się, żeby spojrzeć na jego nogę i moje najgorsze przypuszczenia potwierdzają się: jest cała spuchnięta. Rana została zakażona.
Ogarnia mnie rozpacz. Jesteśmy nie wiadomo gdzie, może na samych krańcach Galaktyki, samotni, zdani tylko na siebie. Nie potrafię pomóc Poe, nie mam żadnych leków, nie mam nawet naczynia, żeby zagotować w nim trochę wody i dać mu coś ciepłego do picia. Nie mam kurtki, którą mogłabym go przykryć, żeby tak się nie trząsł. Siadam przy nim i obejmuję go mocno, próbując ogrzać go chociaż trochę własnym ciałem. Poe mamrocze coś półprzytomnie.
– Ćśśśś – uspokajam go. – Ćśśś, wytrzymaj tylko do rana, a potem sprowadzę pomoc. Obiecuję.
Gładzę jego mokre od potu włosy i staram się odpędzić od siebie przerażające przeczucia.
– Wydostaniemy się stąd, obiecuję – powtarzam w kółko. – Wrócimy do domu.
Ale nie mam najmniejszego pojęcia, jak moglibyśmy to zrobić.
Kurczę, Poe ma w sumie rację z tą degradacją... Ami dopuściła się niesubordynacji strasznej, przez nią nie tylko ona sama jest zagrożona, ale też Poe! Ale to dobrze, że poleciał ją ratować, mimo wszystko jest kochany! No ale co z BB-8? Kurczę, martwię się o niego. NO I CO TY ZROBIŁAŚ BIEDNEMU POE! O matko, teraz będę tu umierać ze strachu! :( Pisz szybko następną część, bo nie mogę się doczekać, osiwieję przez Ciebie! :(
OdpowiedzUsuń~Rimuto
"Dobrze, tylko w co ja teraz jej nabiorę? Nie mam żadnego naczynia." - Było nie wyrzucać hełmu! :) A poza tym cóż, robi, co może... A Poemu się w końcu ulao. Ale to ogólnie romantyczne, Amitia pokazuje się od swojej słit i zarazem praktycznej strony. Co nie zmienia sytuacji, że jest poważnie, jak mówi poeta - "ona jedna, ciemny las, bez ratunku i bez szans". Lubię motyw bohaterów zagubionych w dużych zaroślach.
OdpowiedzUsuń