środa, 30 marca 2016

Rozdział 13. Strach

W nocy mam dziwne sny.
Śni mi się, że tonę w oceanie. Woda przelewa się wokół mnie i jakby przeze mnie. Tonę i zapadam się coraz głębiej, ale cały czas oddycham, jakbym była rybą. Czuję przytłaczający mnie ciężar milionów ton wody i wiem, że nie wydostanę się na powierzchnię bez pomocy. Robi się coraz ciemniej i zimniej, zaczynam się bać. Jeśli nikt mi nie pomoże, utonę!
Budzę się z bólem głowy, spocona, oddychając ciężko. Czuję się jak pijana albo naćpana. Może ja też złapałam tę bagienną gorączkę?
Tjall pojawia się niedługo po śniadaniu, tym razem przynosi ze sobą karty - “żeby mi się nie nudziło”. Uczy mnie tikku – najpopularniejszej miejscowej gry hazardowej, ja uczę go sabacca. Trochę się dziwię, że tak bez przeszkód mnie odwiedza, ale nic nie mówię, żeby się nie zniechęcił. W zamian za opowieści z życia pilotów Ruchu Oporu, dowiaduję się coraz więcej o tutejszych mieszkańcach. Na przykład, miejsce, w którym przebywam, wcale nie jest więzieniem. To raczej, o ile dobrze zrozumiałam, świątynia połączona ze szkołą. Samo słowo “świątynia” elektryzuje mnie. Kojarzy się z Jedi – czy to możliwe, że tu są jacyś rycerze? Może uda się nawiązać kontakt z Lukiem Skywalkerem? Jednak kiedy próbuję dowiedzieć się czegoś więcej, Tjall wykręca się od odpowiedzi i usiłuje skierować rozmowę na inne tematy. To tylko sprawia, że jestem bardziej zaintrygowana. Jeśli uda się nam wyjść cało z tej sytuacji i obronić przed tym sądem, który nam grozi, muszę dowiedzieć się czegoś więcej.
No właśnie, sąd. Zasypuję Tjalla gradem pytań. Jestem pewna, że tak ciekawski chłopak jak on musiał coś słyszeć. I rzeczywiście – po dłuższym wykręcaniu się, Tjall wreszcie zdradza tajemnicę.
– Jutro wieczorem – mówi. – Tak mówili. Jutro wieczorem, jeśli ten twój Poe będzie na tyle zdrowy, żeby wytrzymać proces. Ale z nim jest już coraz lepiej, mówili, że rana się goi…
Oddycham z ulgą, wreszcie jakaś dobra wiadomość. Tjall opuszcza głowę i zagryza wargi. Kiedy na mnie spogląda, ma w oczach wyraz poważnego niepokoju.
– Przyjechali ludzie z Ornuti – mówi cicho. – Opowiadają, co tam się działo. Ami… powiedz mi… ty naprawdę nie…
– Przysięgam – mówię poważnie i przykładam rękę do serca. – Mogę przysiąc na moje życie i na wszystko, co dla was ważne. Nie zrobiliśmy na waszej planecie nic złego.
– Przysięgnij na Równowagę – mówi chłopak.
– Przysięgam na Równowagę – powtarzam za nim. – Ani ja, ani Poe nie zrobiliśmy tu nic złego. Nie zabiliśmy żadnego z waszych ludzi. Całe życie walczymy z tymi, którzy napadają na bezbronnych.
Tjall wypuszcza powietrze z płuc i uśmiecha się lekko.
– Jesteś obca, ale chyba nie jesteś zła? – mówi naiwnie jak dziecko. – Wiesz, starsi zawsze mówili, że od obcych lepiej trzymać się z daleka, najlepiej, jeśli nikt się nami nie interesuje, i my też nie… A ja tak chciałbym polecieć gdzieś poza świat, zobaczyć to wszystko, co ty… – mówi z tęsknotą w głosie.
– Kiedyś polecisz – pocieszam go.  – A wasi starsi mają trochę racji, na planetach można spotkać wielu złych ludzi… jak Kylo Ren – otrząsam się na samo wspomnienie – ale też wielu dobrych. Sam zobaczysz.
Tjall tym razem uśmiecha się szeroko.
– Lubię cię, Ami – stwierdza.
– Ja też cię lubię, dzieciaku – mówię. Tjall prycha z oburzeniem.
– Jestem dorosły! Byłem na trzech wyprawach, mam wojenne imię!
– Dzieciak! – wystawiam język.
– Bo sobie pójdę!
– No dobra, nie jesteś dzieciakiem – kapituluję. – Nie idź. Jeszcze partyjkę sabacca?
– I tak muszę – mówi ze smutkiem. – Za długo tu siedzę, ktoś się zorientuje…
– Mamusia cię szuka? – pytam złośliwie. Tjall patrzy na mnie z fochem.
– Załatw mi coś jeszcze – proszę. – Muszę zobaczyć się z Poem.
– Znowu?!
– Muszę z nim porozmawiać – mówię z naciskiem. – On pewnie jeszcze nic nie wie.
– Dobra. Wieczorem przyjdę.


Tjall znika, zostaję sama, a niespokojne myśli krążą mi po głowie coraz prędzej. Co się z nami stanie? Czy nasze głowy zawisną nad bramą miasta? Chodzę po pokoju w kółko jak zwierzę w klatce. Jeśli to potrwa dłużej, zwariuję!


***
Przekradamy się znów korytarzami, tym razem tylko we dwójkę. Pavikki ma jakieś nocne ćwiczenia, jak wyjaśnił Tjall. Domyślam się, że w związku z tamtym atakiem, wojownicy muszą teraz zachowywać stałą gotowość. Mijamy kolejne korytarze, kiedy nagle zza zakrętu błyska światło i słyszymy jakieś głosy. Tjall klnie cicho i rozgląda się w panice. Na szczęście tuż obok jest płytka nisza w ścianie, w której stoi kamienny posąg. Wciskamy się tam z trudem, ledwie starcza miejsca. Tjall wierci mi łokciem dziurę w żołądku, ale nie mam czasu nawet go opieprzyć, bo światło rozjaśnia się i zza rogu wychodzą dwie kobiety. Jedna, starsza i dość gruba, dźwiga pod pachą mnóstwo jakichś pozwijanych w rulony papierów. Jest ubrana w długą, zieloną szatę, ma krótko przycięte, jasne – a może siwe? – włosy, sterczące nieporządnie na wszystkie strony. Druga jest młodsza, szczuplejsza, ubrana w tunikę podobną do mojej, ma ciemne włosy do ramion. W jednej ręce trzyma latarnię, a drugą podtyka pod nos swojej towarzyszki jakąś tabliczkę.
– Metlang, kochana, nie mów do mnie liczbami i wzorami, bo wiesz, że ich nie rozumiem – mówi ta starsza, a w jej głosie brzmi rozbawienie. – Wierzę, że to, co odkryłaś, jest ważne, ale proszę, mów tak, żeby stara baba zrozumiała…
Kiedy znikają za zakrętem korytarza, słyszę, jak Tjall głośno wypuszcza powietrze. Spoglądam na jego bladą i przestraszoną twarz i nagle wszystko rozumiem.
– Wiem, kto to był! – chichoczę, a chłopak patrzy na mnie ze zdumieniem. – Twoja matka, tak?
– Nooo, znowu pracuje po nocach. Jakby mnie tu nakryła… Dobra, chodźmy, nie ma czasu!
Docieramy do Domu Chorych. Kiedy ostrożnie uchylam drzwi pokoju, mam wrażenie, że Poe znów śpi, ale za chwilę otwiera oczy i siada na łóżku, całkiem przytomny.
– Ami! Co ty tu robisz? – W jego głosie brzmi zdumienie. – Jak ci się udało… Kto to jest?
– To Tjall, przyprowadził mnie tu. Tjall, to jest Poe, najlepszy pilot w całej Galaktyce. Na pewno opowie ci mnóstwo ciekawych historii, jeszcze ciekawszych niż ja!
Tjall z powagą kiwa głową i wyciąga rękę do Poego.
– Tjall Taviri Onte – przedstawia się. Poe wstaje z pewnym trudem (widzę, że jego nogę pokrywa gruby opatrunek) i też wyciąga rękę.
– Poe Dameron.
Tjall przez chwilę wygląda na lekko zaskoczonego, ogląda się na mnie jakby chciał o coś zapytać, ale rezygnuje i tylko wita się z Poem.
– Siadajcie – mówi Poe, a ponieważ w pokoju nie ma żadnych sprzętów poza łóżkiem i małym stolikiem, siadamy prosto na podłodze. – Poczęstujcie się. – Podaje nam miskę z owocami. – Ktoś to przyniósł, kiedy spałem.
Tjall za moimi plecami jakby parska śmiechem, ale kiedy odwracam się do niego, twarz ma poważną, więc tylko wzruszam ramionami i biorę owoc. Jest wielkości pięści, okrągły, twardy, pokryty gładką skórką w kolorze głębokiej czerwieni, lekko wpadającej w fiolet. Nadgryzam go lekko – smakuje słodko i świeżo, jest bardzo dobry. Poe gryzie swój z rozmachem, a sok spływa mu po szczęce, teraz pokrytej czarnym, szorstkim zarostem. Za moimi plecami znów słyszę chichot.
– Co jest, Tjall?! – odwracam się do niego ze zmarszczonymi brwiami. – Coś jest nie tak z tymi owocami? Są… trujące? – pytam ze strachem.
– Nie, skąd! To guinga, bardzo dobre, tylko… – Wybucha śmiechem i zaraz łapie się za usta, przestraszony, że ktoś nas mógł usłyszeć. – To ja popilnuję na korytarzu – mówi i znika za drzwiami.
– Mam nadzieję, że nie powodują sraczki – mruczy Poe podejrzliwie i odkłada owoc na stół. Ja robię to samo. Przez chwilę trwa cisza, kiedy tu szłam, miałam w głowie tyle rzeczy, a teraz nie wiem, co powiedzieć!
– Śniłaś mi się – mówi nagle Poe. – Kiedy leżałem w gorączce, śniło mi się, że przyszłaś, i…
Oddycham z ulgą, więc wziął ten mój wyskok za sen. Dobrze, nie będę go wyprowadzać z błędu. No… może kiedyś.
– Mam nadzieję, że to nie był jakiś straszny koszmar – mówię, uśmiechając się nerwowo. – Poe, musimy porozmawiać. Nie jest dobrze.
– Co się dzieje? – Poważnieje od razu. – Nic nie wiem, nie udało mi się z nikim zagadać. Pewnie im nie wolno z nami rozmawiać. A ty coś wiesz?
– Tak. Będą nas sądzić. Jutro wieczorem – wyrzucam szybko. – Poe, co zrobimy? Boję się.
– Myślisz, że uważają nas za szturmowców? – Poe zagryza wargi. – Co mogą nam zrobić?
– Zabiją nas – szepczę. – Dowiedziałam się… Tjall mi mówił… że napastnikom obcinają głowy i wieszają je nad bramą miasta. – Ledwie mówię, tak bardzo mam ściśnięte gardło. Oczy Poego rozszerzają się w szoku.
– Ami, spokojnie, będzie dobrze – mówi po dłuższej chwili milczenia. – Przecież nie jesteśmy napastnikami. Nie zrobiliśmy nic złego.
– Jak ich o tym przekonamy? Wiesz sam, jak to wygląda…
– Powiemy prawdę.
Kręcę głową sceptycznie.
– A jeśli nie uwierzą? Poe, uciekajmy. Tjall nam pomoże, on strasznie chce się stąd wyrwać, jeśli zabierzemy go ze sobą… Zdobędziemy jakiś statek i…
– Nie, Ami – mówi poważnie Poe. Bierze moje dłonie w swoje i mocno przytrzymuje. – Nie będziemy uciekać. Zostaniemy tu i przekonamy ich.
– Boję się – mówię, opuszczając głowę. Włosy opadają mi na twarz. Poe odgarnia je i patrzy mi prosto w oczy.
– Będzie dobrze, Ami – mówi z naciskiem. – Obiecuję.

*******************************

Uff, przepraszam, że tak długo mnie nie było... chorowałam i nie miałam wcale ochoty pisać... Ale wracam z nowym rozdziałem, mam nadzieję, że się Wam spodoba!


2 komentarze:

  1. Nie umiem w komentarze, ale nie chcę zeby Poe zginął. xD So, jestem tutaj, zaglądam i czytam.

    OdpowiedzUsuń
  2. No więc w zawieszeniu trwają. Ale - niby to są uwięzieni, ale jak Ami chce, to Tjall ją wszędzie zaprowadzi. Czyżby się w niej bujał, że tak jej idzie na rękę?
    Ten sen o tonięciu - fajnie się złożyło, że czytam akurat dziś, bo ostatnio na topie jest sprawa badania Rowu Mariańskiego... :D Więc tak się to ładnie dopasowało.
    Świątynia połączona ze szkołą, wojenne imię - wszystko to brzmi intrygująco, tylko że mnie by się zawsze chciało elementów backgroundu, a przecież jeszcze jakaś akcja powinna chyba być... :D No i pojawiają się nowe postaci, matka Tjalla i ta druga.
    Drże na myśl o procesie, ale raczej Poe i Ami nie powinni uciekać, bo to będzie wyglądało tak, jakby przyznali się do winy.

    OdpowiedzUsuń

...

...