Budzę się w pokoju w świątyni, leżąc na podłodze na macie. Przez chwilę nie mogę sobie przypomnieć, co się stało, ale zaraz wspomnienia wracają. Walka z Attonami i nagłe pojawienie się Poego, kiedy myślałam, że już po mnie. Zostałam ranna! Spoglądam na swoją rękę. Jest owinięta bandażem. Nie czuję bólu. Ktoś też umył mnie z krwi Attonów.
Za sobą słyszę jakieś głosy.
– Musimy jak najszybciej wrócić do domu. – To mistrz Feng. – Opatrzyłem ją jak mogłem, ale potrzebne są lekarstwa. Inaczej straci rękę. To ten jad w ich krwi.
– Można spróbować… Ta lotnia uniesie dwie osoby – mówi Poe. – Ale… co z tobą mistrzu?
– Nie przejmuj się mną, dam sobie radę. Musicie wy się ratować.
Odwracam się i spoglądam na nich. Poe, widząc że się obudziłam, zrywa się i podbiega do mnie.
– Ami, jak się czujesz? – pyta z troską.
– W porządku, nie boli mnie. Tylko trochę mi się kręci w głowie – odpowiadam. – Słyszałam co mówiliście. Nigdzie nie lecę, nie mogę cię tak zostawić, mistrzu!
– Ale twoja ręka… – odpowiada mistrz. – Leć z Poem, a ja tu ukryję się i przeczekam.
– Nie, to zbyt niebezpieczne. Teraz, kiedy wiedzą już, że ktoś tu mieszka… Będą znów atakować.
– Więc co radzisz?
– Nie wiem… Musimy się bronić tutaj. Z blasterami mamy jakieś szanse. Przecież tych Attonów nie może być nieskończenie wiele! Poe, jak sądzisz?
– Hm, no lecąc tutaj widziałem ich oddział na brzegu rzeki – mówi Poe. – Wydaje się dosyć duży, ale myślę, że… Jakbym zostawił ci jeden blaster tutaj, a sam wystartował z drugim i walił do nich z góry?
– No, to jest jakiś plan – mówię. – Damy sobie radę, co nie?
– No kto, my nie damy? – śmieje się Poe i widzę, jak mu oczy błyszczą na samą myśl o walce. Lotnia to nie X-wing, ale nawet na niej czuje się, że Poe jest w swoim żywiole.
– Myślę, że najlepiej będzie się bronić z dachu – mówię. – Z góry mamy przewagę.
– No to idziemy, nie ma na co czekać. Oni się w każdej chwili mogą znowu ruszyć – mówi Poe rozkazującym tonem i wręcza mi broń. Biorąc ją czuję, że lewa ręka jest jednak trochę zdrętwiała. Przeszywa mnie strach, nie chcę jej stracić! Mam nadzieję, że szybko uporamy się z Attonami i będę mogła wrócić tam, gdzie mnie wyleczą.
Biegniemy na dach, ja i Poe z blasterami, mistrz Feng z włócznią. Dobrze, ze się pospieszyliśmy, bo widzimy, jak z lasu znów wybiegają pajęczaki. Lotnia na szczęście cały czas jest na miejscu. Poe przypina się uprzężą do urządzenia. Obejmuję go na chwilę, tak na szczęście. Potem mój dowódca rozpędza się i skacze z dachu. Przez chwilę wstrzymuję oddech widząc, jak spada w dół, ale na szczęście już po chwili lotnia wyrównuje lot i wzbija się coraz wyżej. Pierwsze błyski zaczynają dosięgać Attonów, którzy walą się na ziemię, plącząc swoje odnóża. Świetnie, Poe! Jednak ja też nie mogę czekać. Układam się wygodnie za niskim murkiem, na którym opieram broń i zaczynam strzelać. A macie, paskudy! Słyszę jak za moimi plecami mistrz Feng aż pokrzykuje z podekscytowania. Na pewno nigdy jeszcze czegoś takiego nie widział!
Pajęczaków jest jednak coraz więcej. Wybiegają z lasu i wybiegają, szara masa pokrywa całą przestrzeń pomiędzy jego brzegiem a świątynią. Zorientowały się, że ktoś atakuje ich z góry, wspinają się jedne na drugie i plują swoimi nićmi. Na szczęście żaden nie trafia, ale Poe też nie może uciekać bardzo wysoko, bo jego strzały przestaną być skuteczne. Kołuje teraz nad nimi, utrzymując się na średniej wysokości, a jego blaster praży ciągłym ogniem. Tak samo jak i mój. Wokoło unosi się zapach ozonu. Karabin nagrzewa się w moich rękach. Patrzę na wskaźnik naładowania i widzę, jak powoli pełznie w dół. Niedobrze. Ile jeszcze wytrzymamy?
Nagle w szeregi Attonów wkrada się jakieś zamieszanie. Ich fala jakby zatrzymuje się w biegu. Widać, że próbują zmienić szyk, tak jakby chciały odwrócić się do tyłu. Coś jest za ich plecami! Tylko co? Czy to pomoc dla nas, czy nowe zagrożenie? Wpatruję się uważnie w krawędź lasu. Coś tam się kotłuje… Tak, ktoś atakuje Attonów! Jakieś wielkie, ciemne stworzenia galopują pomiędzy nimi, zostawiając po sobie pusty szlak jak przecinkę w lesie. Co to jest? Czy to nowe potwory?
– Jeźdźcy taugurów! – krzyczy za moimi plecami mistrz Feng.
Stworzenia zbliżają się i widzę, że to ogromne jaszczury, zielonkawe i brązowe. Biegną pędem na tylnych łapach, chlastając Attonów swoimi pazurami i długimi, kolczastymi ogonami. A na ich grzbietach siedzą ludzie! Wojownicy uzbrojeni w długie włócznie z ostrzami na obu końcach też sieją spustoszenie. Jeden podniósł broń nad głowę i kręci nią młynka, a wokoło tylko tryska czarna, śmierdząca krew. Krzyczę z radości, nie przestając strzelać. Teraz to już na pewno wygramy!
Po jakiejś godzinie całe pole wokół usłane jest trupami Attonów, a jeźdźcy w wojskowym szyku zbliżają się ku murom świątyni. Zachodzące słońce zabarwia wszystko na czerwono, przez co widok staje się jeszcze bardziej makabryczny. Poe ląduje i wszyscy razem zbiegamy na dziedziniec. Potem jest dużo witania się, padania sobie w objęcia i dziękowania oraz śmiechu i wrzasków, gdy jeźdźcy wyciągają ze studni wiadra wody i oblewają się nawzajem, próbując zmyć z siebie krew Attonów. Na zewnątrz ich jaszczury pożywiają się mięsem pajęczaków. Wreszcie wszyscy jesteśmy mokrzy od stóp do głów, więc rozpalamy wielkie ogniska, żeby się wysuszyć. Mistrz Feng rozmawia z ich wodzem, okazuje się, że znają się z dawnych czasów, a żona wodza, mała, okrągła kobietka przysiada się do mnie, opowiada coś i ciągle się śmieje. Moja ręka została wysmarowana jakąś śmierdzącą zieloną mazią i znowu zabandażowana. Jeźdźcy wydają się bardzo wesołymi ludźmi. Jak mi wyjaśnił mistrz Feng, to wędrowne plemię, które nigdzie długo nie zagrzewa miejsca, ale porusza się po całej planecie. Ich ulubionym zajęciem jest poszukiwanie skarbów i tajemniczych przedmiotów, którymi następnie handlują w miastach i świątyniach. Są bardzo waleczni i często wynajmują się jako najemnicy. Poe już złapał z nimi świetny kontakt, siedzi gdzieś przy drugim ognisku z całą gromadą, śmieją się i piją coś podając sobie nawzajem skórzany bukłak. Tymczasem ja mam wrażenie, ze ktoś mi się przygląda. Z drugiej strony ogniska, przez strzelające płomienie, jakiś wojownik intensywnie się we mnie wpatruje. Ma zmrużone, błyszczące oczy, lekki zarost na twarzy, a jego włosy – może to tylko odblaski ogniska, ale wydają się w tym samym kolorze co moje. Czuję się nieswojo, kiedy tak na mnie patrzy, więc wstaję i odchodzę od ognia. Zauważam jednak, że idzie za mną. O co mu chodzi? Zatrzymuję się i spoglądam na niego groźnie.
– Cześć – mówi do mnie, jakby trochę speszony.
– Cześć – odpowiadam. – Czemu tak się na mnie gapisz? Mam coś na twarzy?
– Eee… nie. Po prostu… przypominasz mi kogoś – wyjaśnia.
– Tak? – mówię, żeby coś powiedzieć, a on wtedy wyciąga rękę i nawija sobie kosmyk moich włosów na palec. – Ej, co ty robisz!
– Przepraszam – mówi. – To głupie. Podobno szkolisz się tu w Trzeciej Stronie Mocy? – pyta.
– A kto ci to powiedział? – dziwię się. – Pewnie mistrz Feng. A to plotkarz!
– Ona też… odkryła w sobie Moc – mówi w zamyśleniu wojownik. – Odjechała daleko, żeby się szkolić. Tak dawno jej nie widziałem…
– Na pewno wróci – pocieszam go. – Na pewno jeszcze się spotkacie.
– Hej, Dan! – dobiega wołanie od strony ogniska. – Wracaj tu do nas, będziemy śpiewać!
– Uhm… to ja już pójdę – mówię i wracam na swoje miejsce. On patrzy za mną jeszcze chwilę, a potem dołącza do swoich. Zaczynają śpiewać jakąś pieśń, która brzmi niby wesoło, ale jednocześnie jest podszyta jakąś dziwną melancholią. Opieram głowę na kolanach i zasłuchuję się cała. Nagle czuję, że ktoś siada obok mnie.
– Jutro wracamy – mówi Poe i podaje mi bukłak, z którego wcześniej pili. Biorę duży łyk, alkohol pali mi gardło. – Trzeba pomóc naszej wiosce. Kiedy wylatywałem, Attonów jeszcze tam nie było, ale teraz już pewnie dotarli.
– Oni jadą z nami? – pytam. – Przyda się taka odsiecz.
– No pewnie! Pomyślałem sobie… Mistrz Feng pojedzie z nimi na taugurach, a ty… możesz też jechać z nimi albo polecieć ze mną, lotnia utrzyma nas oboje.
– Hm, to wolę z tobą – mówię. – Będziemy skuteczniejsi, strzelając we dwoje.
– To właśnie miałem na myśli! – odpowiada Poe. – Jak twoja ręka?
– W porządku. Chyba jednak zostanie przy mnie.
Siedzimy jeszcze dłuższą chwilę, słuchając jak wojownicy śpiewają. Patrzę kątem oka na Poego. Włosy mu urosły i teraz kręcą się jeszcze bardziej niż zwykle. Odwraca się i uśmiecha do mnie tym swoim szerokim, szczerym uśmiechem. Nagle uświadamiam sobie, że serce bije mi mocniej niż zwykle a w ustach zaschło.
– Ami… – mówi Poe i przysuwa się bliżej. Czuję teraz ciepło jego ciała przez rękaw mojej bluzki. Patrzę w jego oczy, w których teraz błyszczą wesołe ogniki. Patrzę na pięknie wykrojone usta. Chciałabym… chciałabym…
– Och, Poe, muszę już iść. – Zrywam się na nogi. – Muszę… musimy jutro wcześnie wstać, prawda? – Odwracam się i uciekam w ciemność. Poe patrzy za mną ze zdziwieniem.
Zatrzymuję się przed drzwiami do świątyni i oddycham głęboko. Dlaczego uciekłam? Na Moc, ale jestem głupia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz