niedziela, 28 lutego 2016

Rozdział 8. Atak na wioskę

If there's a place that I could be
Then I'd be another memory
Can I be the only hope for you?
Because you're the only hope for me
And if we can't find where we belong
We'll have to make it on our own
Face all the pain and take it on
Because the only hope for me is you alone

My Chemical Romance: Only hope for me is you


******************* Amitia **********************


Chcę natychmiast zadać mnóstwo pytań, ale Poe przykłada tylko palec do ust i ostrożnie odkłada hełm na podłogę.
– Mów szeptem – syczy mi do ucha. – W hełmach są komunikatory.
Kiwam głową – no jasne, to przecież oczywiste, w naszych hełmach jest tak samo. 
– Wyprowadzę cię stąd, tak jak Finn wyprowadził mnie – szepcze.
Kręcę głową i nachylam się do ucha Poe.
– Nie złapią się na to drugi raz.
– Masz lepszy pomysł?
Uśmiecham się chytrze.
– Zawołaj tu innego szturmowca.
– Sprytne – mówi Poe, a szeroki uśmiech rozjaśnia mu twarz. – Poczekaj chwilę.
Zakłada hełm i wychodzi. Czekam niecierpliwie, słysząc, jak bije mi serce. Czy się uda? Jak dużo mamy czasu? Mam nadzieję, że ten cały Najwyższy Wódz zwołał jakąś długą naradę… Niecierpliwię się coraz bardziej. Może powinnam wyjść, sama się rozejrzeć? 
Nie, Amitia. Już dosyć narobiłaś kłopotów przez to swoje wyrywanie się do przodu.
Wreszcie drzwi otwierają się i wchodzi dwóch szturmowców. Patrzą na mnie w milczeniu, a ja przez moment czuję przerażenie. A jeśli to nie jest Poe? Jeśli to są jacyś obcy?
Moje wątpliwości rozwiewają się, kiedy ten po lewej wyciąga blaster i celuje w swojego kolegę. Schodzę z krzesła przesłuchań i odbieram tamtemu broń. Teraz, kiedy ja go pilnuję, Poe ściąga swój hełm i rozkazuje tamtemu zdjąć zbroję. Szturmowiec przez chwilę się waha, więc przykładam blaster prosto do jego piersi. Wtedy powoli podnosi ręce i zdejmuje hełm. Stwierdzam ze zdziwieniem, że to całkiem młody chłopak, o jasnych, krótko ostrzyżonych włosach i niebieskich oczach. Wygląda na przerażonego ale nie mamy czasu się tym przejmować.
– Zbroja! Ruchy, ruchy! – poganiam go.
Wreszcie, kiedy zdjął już wszystko, związujemy go i kneblujemy jego własnym podkoszulkiem, a potem wpychamy do stojącej w kącie metalowej szafki, razem z moim kombinezonem pilota. Jak będzie miał szczęście, to niedługo ktoś go znajdzie. 
– Zapamiętajmy nasze numery, na wszelki wypadek – szepcze Poe, kiedy już jestem przebrana. Rzeczywiście, gdybyśmy się rozdzielili…Na jego ramieniu jest plakietka z numerem ZG 7491, a na moim SD 6102. – Teraz pójdziemy do hangaru – tłumaczy Poe. – Pomiędzy statkiem a bazą na Rashoo 5 cały czas latają transportowce, wkradniemy się na pokład jednego z nich i wrócimy na księżyc. Zostawiłem tam mojego X-winga.
Kiwam głową. To brzmi jak dobry plan. Zanim wyjdziemy, Poe jeszcze przez chwilę ściska moją rękę, jakby chciał zapewnić, że wszystko będzie w porządku. 
Wychodzimy z pokoju przesłuchań, starając się iść pewnym, zdecydowanym krokiem i nie wzbudzać podejrzeń. Mijamy kolejne korytarze. Nikt nas nie zaczepia. Od czasu do czasu mijają nas grupki szturmowców biegnące w różne strony. Hangar jest coraz bliżej…
– ZG 7491! – słyszę nagle metaliczny głos w słuchawkach. Poe zatrzymuje się i odwraca powoli. Ja też, choć to może błąd.
– ZG 7491, spóźniłeś się! – mówi wysoki szturmowiec. Jego zbroja jest inna niż nasze, lśni metalicznie, a z ramion zwisa mu czarny płaszcz. To musi być ktoś z wyższych oficerów. Komunikator zniekształca głos, ale przez moment wydaje mi się też, że to kobieta. – Cały twój oddział jest już na pokładzie. Gdy wylądujemy, staniesz do raportu. 
– Tak jest! – mówi służbiście Poe. 
– A ty? – oficer spogląda na mnie. – Który oddział? Melduj się.
– SD 6102, oddelegowana do misji – mówię gładko. – Właśnie szliśmy…
– Milcz – przerywa mi oficer. – Już ja was znam, tchórze, chcieliście się wymigać od zadania! Nic z tego. Osobiście dopilnuję, żebyście wsiedli na odpowiedni statek. A teraz w tył zwrot i marsz!
Odwracamy się i ruszamy przed siebie. Czuję, jak serce podchodzi mi do gardła. Ale się wpakowaliśmy. Mam tylko nadzieję, że może jednak mimo wszystko ten statek, na który mamy wsiąść, przewiezie nas na Rashoo 5, a wtedy uciekniemy i przekradniemy się do X-winga Poe… Ale nadzieja jest matką głupich, wiem to doskonale. 
Oficer kieruje nas w stronę jednego z dużych transportowców i czeka, obserwując, aż wejdziemy na pokład. Nie ma najmniejszych szans, żeby uciec. Siadamy na wolnych miejscach w rzędzie takich samych jak my ubranych w białe zbroje szturmowców. Przypinamy się pasami. Światło gaśnie i po chwili rozlega się ryk silników, a wzrastające przeciążenie daje znać, że startujemy. 
Czuję, że palce Poe znów otaczają moją dłoń, ściskając lekko. To tak, jakby chciał powiedzieć “Nie martw się, damy sobie radę”. Oddaję uścisk, chcąc, żeby myślał, że się nie boję.
Ale tak naprawdę jestem przerażona. 

Lecimy dość długo. Próbuję po drżeniu kadłuba odgadnąć, czy weszliśmy w nadprzestrzeń, ale prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. Jest cicho, w słuchawkach słyszę tylko jednostajny szum. To trochę usypiające, ale musimy zachować czujność. Nadal nikt nam nie powiedział, gdzie lecimy i po co – a może to było powiedziane wcześniej i tylko my nie wiemy? Zastanawiam się, czy znaleziono już tamtego młodego szturmowca i czy na statku-matce podnieśli alarm. Właściwie, to nie jest tak źle, że nas gdzieś wywożą… Im dalej, tym lepiej, a uciec zawsze można. 
Wreszcie statek zaczyna się trząść, domyślam się, że weszliśmy w atmosferę jakiejś planety. Po dłuższej chwili lądujemy. Wszyscy jednym ruchem odpinają pasy i podnoszą się, od razu stając w szyku. Są sprawni jak maszyny. Zbiegamy po trapie razem z całym oddziałem.
Próbuję się rozejrzeć. Jest noc. Przed nami w ciemności widać jakieś światełka. Czyżby to była miejscowa wioska? Czy mamy ją zaatakować? Czuję, że zaczyna mi się robić niedobrze. 
Oficer rzuca hasło “Biegiem marsz!” i ruszamy. Oddział rozciąga się szeroką tyralierą wokół wioski. Otaczamy ją ze wszystkich stron. A potem… pada rozkaz “Ognia!” i zaczyna się piekło. Domy zaczynają płonąć. Wybiegają z nich krzyczący ludzie. Patrzę, przerażona, jak wieśniacy padają jeden po drugim. Są bezbronni, co złego zrobili?!
“Teraz!” – słyszę nagle w słuchawkach i ktoś szarpie mnie za rękę. Biegniemy najszybciej jak się da, aby ukryć się w pobliskim lesie. Poe w biegu zdejmuje i odrzuca hełm, ja robię to samo. 
– Na ziemię! – woła.
Upadamy, kryjąc się za niewielkim pagórkiem. Chyba nikt nie zauważył naszej ucieczki. Teraz trzeba jak najszybciej pozbyć się zbroi, która jest doskonale widoczna w ciemności…
– Poe! Patrz, co oni robią! – wołam.
Szturmowcy wyganiają mieszkańców z chat. Oddzielają dzieci od rodziców. Aż tutaj słychać ich płacz. Ktoś brutalnie szarpie matkę, próbującą osłonić swego synka, a kiedy już udaje mu się go wyrwać z jej rąk – strzela. Poe blednie i zaciska zęby.
– O skurwysyny! – warczy. – Ami, weź tego na środku, a ja tego po prawej.
– Tak jest! – mówię i przeładowuję broń.
Kilka celnych strzałów i w szeregi szturmowców wkrada się zamieszanie. Rozglądają się, próbując ustalić, skąd padły strzały. Mieszkańcy korzystają z okazji i uciekają. Oficer wykrzykuje jakieś rozkazy. Strzelam do niego, a w tym czasie Poe zdejmuje jeszcze dwóch. Niestety, błyski lasera zdradzają naszą pozycję. Kilku szturmowców biegnie w naszą stronę. Nie są głupi, podobnie jak my chowają się za pagórkami i kamieniami, i otwierają ogień. Robi się gorąco. 
– Pełzniemy! – rzuca Poe. Zaczynamy się czołgać. Byle do lasu, tam będzie łatwiej się ukryć. Na szczęście pozbyliśmy się zbroi, więc nie widać nas tak bardzo. Już niedaleko… już niedaleko…
– Aaaa! Dostałem! – wrzeszczy Poe. Odwracam się i widzę, jak zwija się z bólu, trzymając się za udo. Cholera jasna! Podpełzam do niego i próbuję jakoś mu pomóc. Czołgamy się razem, ale nieznośnie powoli. Wreszcie osiągamy brzeg lasu. Ukryci za drzewami, strzelamy jeszcze kilka razy do napastników. Ogień z tamtej strony cichnie. Chyba się udało!
Poe opiera się o pień drzewa, blady i wyczerpany. W słabym świetle miejscowego księżyca widzę rozerwaną nogawkę jego spodni i szeroką, osmaloną ranę. Rany po blasterze na szczęście zwykle nie krwawią bardzo, ale i tak trzeba ją opatrzyć. Nie mamy oczywiście żadnych bandaży, więc odrywam rękaw swojej bluzy i drę go na paski. To musi nam wystarczyć. Poe jęczy z bólu, kiedy robię prowizoryczny opatrunek, ale po chwili uśmiecha się ze zmęczeniem. 
– Dasz radę iść? – pytam. – Nie możemy tu zostać, to zbyt niebezpieczne.
Kiwa głową i podnosi się. Przez chwilę stoi oparty o pień drzewa i oddycha ciężko. Jego twarz jest blada i pokryta potem. 
– Dam radę – mówi przez zaciśnięte zęby. – Uciekajmy. 
Przerzucam sobie jego ramię przez barki i obejmuję mocno w pasie. Opiera się o mnie całym ciężarem. Jest mocno zbudowany, ale na szczęście niewiele wyższy ode mnie, więc to nie jest bardzo duży ciężar. Powoli ruszamy w głąb lasu, nie mając pojęcia, gdzie jesteśmy, ani dokąd właściwie idziemy – byle dalej od spalonej wioski. 

sobota, 27 lutego 2016

Rozdział 7. Tym razem nie popełnię błędu!

*************** Kylo Ren ***************************

Jeszcze nigdy wezwanie od Najwyższego Wodza nie przyszło tak bardzo nie w porę.
Idąc długim korytarzem obok Huxa zastanawiam się, czy to nie jest jakaś prywatna złośliwość generała. Odwołał mnie właśnie wtedy, kiedy zamierzałem kontynuować przesłuchanie. Muszę jak najszybciej wrócić i je dokończyć. Umysł tej dziewczyny zaintrygował mnie. Było w nim coś, czego nie spotkałem od dawna… Nawet nie chodziło po prostu o informacje. Dziewczyna chyba nie wiedziała nic więcej o planach mojej matki. Dowiedziałem się jednak kilku ciekawych rzeczy, które teraz będę musiał opowiedzieć Najwyższemu Wodzowi. To też mnie złości. Wolałbym mieć więcej czasu, żeby samemu zastanowić się nad sytuacją i tym, co dla mnie to wszystko oznacza.
Ale umysł tej dziewczyny… Jak ona się nazywała? Amitia? To naprawdę coś niezwykłego. Nie wyczułem u niej Mocy, jak u tej małej Rey – skrzywiłem się na samo wspomnienie – ale mimo to potrafiła niezwykle długo opierać mi się. Jakby coś podtrzymywało jej wolę… Zwykle w trzy sekundy łamię opór ludzi pozbawionych Mocy, a tutaj zabrało mi to o wiele więcej czasu. Muszę odkryć jej sekret. Teraz, kiedy już wiem, czego się boi, to powinno być łatwiejsze. A kiedy już go odkryję… nie, nie pozbędę się jej. Myślę, że mógłbym zatrzymać ją przy sobie. Jest naprawdę niezwykła. Mógłbym ją wyszkolić… Na pewno z początku nie będzie chciała współpracować, ale przekonam ją. Każdy ma swoje słabe punkty… To będzie ciekawe, mieć ją przy sobie dzień po dniu i patrzeć jak się zmienia. Jak z niepokornej buntowniczki staje się lojalną i posłuszną podwładną Najwyższego Porządku. Uśmiecham się złośliwie pod maską. Ona z pewnością myśli, że jest niezłomna… że wolałaby umrzeć niż zdradzić… Nawet nie wie, jak bardzo się myli.
Moje rozmyślania kończą się, kiedy docieramy do wielkiej sali. Najwyższy Wódz już czeka. Pochyla się w naszą stronę ze swego ogromnego tronu, ledwie widocznego w ciemności. Wiem, że to tylko hologram, ale za każdym razem czuję lęk i respekt. W jego obecności przestaję czuć wezwanie jasnej strony. Mimo tego, co zrobiłem, ono ciągle jest we mnie gdzieś głęboko. Boję się, że Najwyższy Wódz też o tym wie. Boję się, że któregoś dnia odrzuci mnie, bo okażę się niegodny Ciemnej Strony. Spoglądam kątem oka na Huxa. Stoi na baczność, wyprężony jak struna. On nie ma tych rozterek. Jest zwykłym, prostym żołnierzem, interesuje go tylko broń, liczebność szturmowców i strategia. NIc nie wie o Mocy. Czasami, w chwilach zwątpienia, zazdroszczę mu tego, ale kiedy taka chwila mija, wiem, że nie zamieniłbym się z nim. Ludzie, którzy nie znają potęgi Mocy są żałośni. Są robakami pełzającymi po powierzchni świata, podczas gdy my, obdarzeni nią, znamy jego najgłębsze tajemnice. Spoglądam śmiało na Najwyższego Wodza. Powinien czuć moje oddanie i moją lojalność wobec niego. Jestem mu głęboko wdzięczny za szkolenie, które mnie bardzo wzmocniło. Teraz wiem, jakie błędy popełniłem wcześniej i drugi raz ich nie powtórzę.
– Meldujcie – mówi Najwyższy Wódz.
Hux rozpoczyna swą nudną przemowę o akcji przeprowadzonej właśnie na Rashoo 5. Wylicza ile oddziałów zostało wysłanych, jakie były siły nieprzyjaciela, ile strat mu zadano i tak dalej. Przestaję słuchać po pierwszych kilku zdaniach i wracam myślą do uwięzionej pilotki. Gdyby Hux wiedział, o czym myślę, oczywiście skomentowałby to jakoś ironiczne. Ten człowiek nic nie rozumie i jest potwornie przyziemny. Ktoś taki jak on pewnie oceniłby ją jako piękną kobietę, ale my, rycerze Ren, nie zwracamy uwagi na takie szczegóły jak wygląd zewnętrzny. Dla nas liczy się umysł i wola. Nagiąć taką wolę, jak jej – to będzie sukces.
Nagle orientuję się, że wokół trwa cisza. Hux skończył swój meldunek i Najwyższy Wódz patrzy teraz na mnie. Chyba o coś pytał i oczekuje odpowiedzi… a ja nic nie słyszałem. Ogarnia mnie lęk.
– Wybacz, Najwyższy Wodzu, zamyśliłem się – mówię, starając się być spokojny.
– To musiało być coś ważnego, skoro jesteś tak rozkojarzony – stwierdza Najwyższy Wódz i pochyla się niżej, świdrując mnie wzrokiem. – Czy stało się coś niezwykłego?
– Wodzu… schwytaliśmy wrogiego pilota – mówię pospiesznie. – Generał Hux przerwał mi niestety przesłuchanie, ale zdążyłem dowiedzieć się ważnych rzeczy. Luke Skywalker przyłączył się do Ruchu Oporu. To ostatecznie potwierdzona informacja. A cała ta dzisiejsza akcja miała na celu porwanie mnie. Zapewne chcieli mnie dostarczyć Skywalkerowi – mówię, wzruszając ramionami. Kątem oka widzę, że Hux patrzy na mnie ze zdumieniem i złością.
– Tak. Na szczęście nasz szpieg poinformował nas, kiedy i gdzie zamierzają uderzyć – mówi Najwyższy Wódz. – Trzeba go będzie wynagrodzić… i niech działa dalej. Niech śledzi każdy krok Lei Organy i Skywalkera. Hux… zajmij się tym.
– Tak jest! – Generał salutuje i odchodzi. Zostajemy sami.
– A więc wiesz to wszystko od wrogiego pilota? – pyta Snoke. – Dobrze, wróć, i przesłuchuj go dalej. Nie pozwól mu uciec – mówi, a ja zastanawiam się, czy tylko mi się wydawało, że położył nacisk na słowa “go” i “mu”. Tak jakby wiedział, że to ona, nie on. Po chwili jednak dochodzę do wniosku, że Najwyższy Wódz, chciał tylko przypomnieć mi popełnione wcześniej błędy – ucieczkę Poe Damerona i Rey.
– Nie pozwolę, Najwyższy Wodzu – mówię. – Będzie najpilniej strzeżonym jeńcem w naszej bazie.
– Dobrze. Możesz odejść – mówi Snoke i hologram rozpływa się w powietrzu.
Odwracam się i wychodzę. Chcę jak najprędzej wrócić do pokoju przesłuchań. Na korytarzu jednak czeka na mnie kapitan szturmowców.
– Panie, pilny meldunek – mówi. – Na Rashoo 5, w pobliżu naszej bazy, znaleziono pustego X-winga.
– Przecież wiem, głupcze! – warczę. – Przed chwilą przesłuchiwałem jego pilota!
– Nie, panie, innego! – mówi kapitan. – Pilota zabraliśmy z rozbitego statku, a ten był cały. Wymontowaliśmy z niego droida typu BB.
BB? Coś mi to przypomina. Czyżby…
– Przeszukać statek! – rozkazuję. – Zajrzeć do ładowni i do wszystkich zakamarków! Nawet do zgniatarek na śmieci! Prawdopodobnie mamy na pokładzie intruza!

Odwracam się i nie czekając aż kapitan mi zasalutuje, odchodzę szybkim krokiem w stronę pokoju przesłuchań. Tym razem nie popełnię błędu!

środa, 24 lutego 2016

Rozdział 6. Przesłuchanie

Ciemno… dlaczego wszędzie jest tak ciemno? Dlaczego wszystko tak mnie boli?


Powoli otwieram oczy. Powieki są ciężkie i pieką, jakby ktoś nasypał pod nie piasku. Usta mam suche i spękane. Próbuję się poruszyć, ale nie mogę. Ogarnia mnie przerażenie: gdzie jestem? Co się dzieje?
Powoli wracają wspomnienia. Rashoo 5… akcja… mój głupi wyskok… ogień. Zestrzelili mnie! Ale żyję. Znów fala przerażenia: dlaczego nie mogę się ruszyć? Czy jestem sparaliżowana?
Nagle jakiś dźwięk przykuwa moją uwagę. Tak jakby otwierały się drzwi. Słyszę ciężkie kroki… Ostre światło boleśnie kłuje mnie w oczy. Mrugam, próbuję skupić wzrok. Dwie postacie: biała i czarna. Ta biała, to szturmowiec. A ta czarna…
– Kylo Ren! – chrypię przez wyschnięte gardło.
Podchodzi bliżej. Może to tylko moja wyobraźnia, ale czuję od niego jakiś dziwny chłód. Jakby nie był człowiekiem. Może nie jest. Nie mam pojęcia, co może kryć się pod tą maską… Jaki potwór? Wtedy przypominam sobie, że Rey go widziała, walczyła z nim twarzą w twarz. Żałuję, że nie zapytałam ją o to. Usiłuję się skupić i przypomnieć sobie, co wiem o naszym największym wrogu. Uświadamiam sobie, że powiedziano nam bardzo mało. Jest Mistrzem Zakonu Ren. Jako młody chłopak trenował u Luke’a Skywalkera, ale zdradził i przeszedł na Ciemną Stronę. Zabił jego uczniów, z tego powodu Luke udał się na wygnanie. Zabił Hana Solo.
Mnie też na pewno zabije. Nie boję się tego. Boję się tylko, że zdradzę przyjaciół, że nie wytrzymam przesłuchania. Luke nas uczył… ale to będzie o wiele trudniejsze niż egzamin.
Te wszystkie myśli przebiegają mi przez głowę w ułamku sekundy, kiedy Kylo Ren nachyla się nade mną i ściąga mój hełm. Maska nic nie wyraża, ale przez chwilę mam wrażenie, że jest zaskoczony.
– Dziewczyna? – mówi wreszcie.
– Dziewczyna, bo co? – warczę. Tak jakby było w tym coś dziwnego! Wiele kobiet walczy w Ruchu Oporu, a słyszałam, że wśród szturmowców też są kobiety. Naprawdę nie wiem, co go tak dziwi. – Przeszkadza ci to?
Ten dziwny dźwięk, jaki wydobywa się spod jego maski, to chyba śmiech. Nie brzmi zbyt wesoło.
– Nic a nic! – mówi ironicznie. – Z tym większą przyjemnością cię przesłucham. Przygotuj się, bo za chwilę powiesz mi wszystko, co wiesz!
– Nic ci nie powiem! Możesz mnie zabić! – rzucam z największą pewnością, na jaką tylko mnie stać. Nie mogę pozwolić, żeby wyczuł ode mnie choć odrobinę strachu. Naprawdę wolałabym zginąć niż dać się złamać. Zawiodłam w akcji. Nie mogę zawieść teraz.
– Zabić cię? – śmieje się ponuro Kylo Ren. – To byłoby marnotrawstwo. Nie, moja droga, najpierw powiesz mi wszystko, co wiesz, a potem… potem się zastanowię, jak cię ukarać za bunt przeciwko Najwyższemu Porządkowi.
Zaciskam zęby i staram się ukryć fakt, że przechodzi mnie dreszcz. Kylo Ren wyciąga w moją stronę rękę w czarnej rękawicy. Czuję… czuję, jak od tej ręki coś promieniuje… zimno… przeszywające, dławiące zimno… czy to jest Moc? Nie czułam tego od Skywalkera… Zimno… tracę oddech…
– Odsłoń… twarz… tchórzu! – warczę.
Zimno cofa się na chwilę. Oddycham, łapię powietrze szeroko otwartymi ustami. Kylo Ren spogląda na mnie w milczeniu, jakby z namysłem. Potem wzrusza ramionami i unosi ręce do hełmu. Słyszę kliknięcie. Przez chwilę mam ochotę zamknąć oczy… Co kryje się pod maską?
Ledwie udaje mi się powstrzymać okrzyk zaskoczenia, kiedy okazuje się, że… nic przerażającego. Nie wiem, czego się spodziewałam. Może Sitha o zniekształconej twarzy, takiego, o jakich uczyłam się dawno temu na lekcjach historii w szkole z internatem na Korelii? Jednak Kylo Ren wygląda… prawie całkiem zwyczajnie. Blady mężczyzna z długim nosem, ciemnymi oczami i ciemnymi, półdługimi włosami. Twarz przecina mu na skos czerwonawa blizna i to jest jedyna niezwykła rzecz w jego wyglądzie.
Prawie nie mogę uwierzyć, że ktoś taki jest naszym największym wrogiem. Spodziewałam się… sama nie wiem czego, ale kogoś mniej zwyczajnego. Naprawdę, gdybyśmy spotkali się w jakichś innych okolicznościach, nie zwróciłabym na niego uwagi.
Te moje rozmyślania kończą się, kiedy znów wyciąga rękę. Nagle rozumiem, że żądanie zdjęcia maski było błędem. Teraz widzę jego oczy… są czarne i płonie w nich szaleństwo. Przerażają mnie. Mam wrażenie, że zaglądają w sam środek mojej duszy… mojego mózgu… prześwietlają wszystkie myśli… usiłuję skupić się i postawić barierę w umyśle, tak, jak uczył nas Skywalker. To trudne, o wiele trudniejsze niż na egzaminie. Czuję rozpacz. Zawiodę… znów zawiodę… Zdradzę moich przyajciół, choć wcale tego nie chcę… Poe… znów cię zawiodłam…
Coś obcego wkrada się w mój umysł i choć próbuję z tym walczyć, to jest silniejsze. Moje ciało zaczyna drżeć. Kylo Ren nachyla się nade mną, słyszę jego oddech. Czuję się… czuję, jakby ktoś wtargnął do mojego mózgu i wędrował przez niego, otwierając coraz to nowe drzwi, szukając tej jednej informacji… Nie chcę tego, nie chcę, nie chcę… Próbuję go odepchnąć ale jest silniejszy. Otwiera drzwi… jedne… drugie… Widzę obrazy, słyszę głosy. Tak jak na egzaminie, ale to nie jest egzamin. Moc Skywalkera nie była brutalna, a ta łamie moje bariery jedną po drugiej. I otwiera nowe drzwi… idzie… nie, proszę, nie podchodź tam, nie podchodź!
Drżę coraz silniej, opieram się jak tylko mogę. Gdybym miała wolne ręce, drapałabym i gryzła. Tam, za tymi drzwiami… tam jest coś… zatrzasnęłam to dawno temu, by nigdy tam nie wracać, nie pamiętać… a teraz… Nie, proszę, nie podchodź tam, nie podchodź, nie otwieraj… Powiem ci, co chcesz wiedzieć, tylko nie…
Za późno. Drzwi otwierają się. Gdybym mogła, zamknęłabym oczy, ale wewnątrz swoich myśli przecież nie mogę tego zrobić. Za nimi… ciemna sylwetka… siedzi tyłem, ale zaraz się odwróci… odwraca się… wstaje… idzie do mnie… Jego oczy… oczy… jedno ciemne i ludzkie, drugie lśni metalem…
Wybucham wrzaskiem i płaczem, krzyczę, krzyczę jak szalona, a potem osuwam się w ciemność.


Kiedy budzę się znów, Kylo Ren siedzi przede mną na krześle, opierając brodę na ręce i przygląda mi się z dziwnym wyrazem twarzy.
– A więc żyjesz, mała pilotko – mówi. – A już myślałem…
Próbuję przełknąć ślinę. Usta i gardło mam wyschnięte, jakbym spędziła tydzień wędrując przez Jakku.
– Powiedziałaś mi bardzo ciekawe rzeczy wiesz? – uśmiecha się. – A więc staruszka chce mnie zobaczyć… tak bardzo, że aż wysłała specjalną ekspedycję… No, no.
Staruszka…? Moje myśli płyną powoli. On chyba… chyba mówi o...
– Nie mów tak o generał Organie! – chrypię.
– Mogę mówić o niej, jak chcę – uśmiecha się ironicznie. – To moja matka.
Coo?! Mrugam oczami w szoku. Ale… jeśli Leia Organa jest jego matką, to Han Solo… Han, którego zabił…
– Tak, Han Solo to mój ojciec – potwierdza. – Zaskoczona?
– Jesteś potworem – chrypię.
Wstaje i podchodzi do mnie. Wyciąga rękę, ale tym razem nie czuję zimna. Powoli, czubkami palców, przesuwa po moim policzku. Szarpię się, próbując odwrócić głowę, ale jestem całkiem unieruchomiona.
– Nie większym, niż wasza wspaniała pani generał – mówi. – To u nas rodzinne. – I wybucha śmiechem. – Wysłała was tutaj, po mnie, tak słabych, tak żałosnych… Co ona sobie właściwie myślała?! – wrzeszczy nagle z całej siły. Wyrywa zza pasa miecz świetlny, aktywuje go i rąbie z całej siły w konsolę przy ścianie, niszcząc ekrany i urządzenia. Gryzący biały dym zasnuwa pomieszczenie. Kylo Ren nie zważa na to, krzyczy i niszczy maszynę, aż zostaje z niej kupka pogiętego, żarzącego się metalu. Wtedy dopiero uspokaja się i dezaktywuje miecz. Powoli odwraca się do mnie…
– Ren. – Chłodny głos dobiega od strony drzwi. – Skończ te zabawy, Najwyższy Wódz nas wzywa.
– Muszę przesłuchać więźnia – mówi Kylo Ren. – Jeszcze nie skończyłem.
– Dokończysz później. Może i jesteś pupilkiem Najwyższego Wodza, ale nawet na ciebie nie będzie czekał – syczy tamten drugi mężczyzna, a ja mam wrażenie, że w jego wzroku błyska nienawiść.
Kylo Ren zakłada maskę, przywołuje jakiegoś szturmowca z korytarza i wychodzi. W progu odwraca się jeszcze na moment, jakby chciał sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Zostaję sama, jeśli nie liczyć szturmowca.
Zaraz, co on robi? Podchodzi do mnie… manipuluje przy zatrzaskach krzesła do przesłuchań… Po chwili ręce i nogi mam wolne. O co chodzi?!
Wszystko się wyjaśnia, kiedy szturmowiec zdejmuje hełm. Wciągam głośno powietrze.

– Poe!!!


***********************************

Nawet nie macie pojęcia, jak się cieszę, że ktoś mnie czyta! Dlatego udało mi się wcześniej skończyć rozdział, mam nadzieję, że się Wam spodoba :D

wtorek, 23 lutego 2016

Rozdział 5. Misja

Wylatujemy następnego wieczora.
Rzucam ostatnie spojrzenie na D’Qar. Ostatnie, bo już tutaj nie wrócimy – baza przenosi się, odkąd Najwyższy Porządek wie, gdzie jesteśmy, zrobiło się tu zbyt niebezpiecznie. Po zakończeniu naszej misji mają nam być przekazane nowe dane na temat położenia bazy. Trochę mi szkoda, bo to była piękna planeta, a nie wiadomo, gdzie trafimy tym razem – może na pustynię jak Tatooine czy Jakku, albo na mroźną planetę, jak Hoth. Ale to nieważne, ważnej jest bezpieczeństwo i powodzenie naszej misji. Kto wie, może dzięki niej uda się zakończyć wojnę? Rozmyślam nad tym, lecąc. Mówi się, że Kylo Ren jest najpotężniejszym rycerzem Ciemnej Strony, a Skywalker jest najpotężniejszym Jedi (właściwie to jest jedynym Jedi, choć kiedyś były ich setki). Domyślam się, że dzięki swej Mocy tylko on jest w stanie go pokonać, a może nawet przeciągnąć na Jasną Stronę? Przez krótką chwilę pozwalam sobie pomarzyć o tym, że to ja schwytałam Kylo Rena i oddałam go w ręce Skywalkera… Zaraz jednak otrząsam się. Nie wolno pozwalać sobie na pogrążanie się w marzeniach. Marzenia osłabiają ducha i wolę. Należy żyć chwilą i czasem teraźniejszym, wypatrywać okazji, które daje nam bieżąca chwila, a nie zastanawiać się nad tym, co będzie w przyszłości. Tak. Tego się nauczyłam przez całe życie.
Nie mam zresztą czasu za dużo myśleć, bo wlatujemy w pas asteroidów i trzeba uważnie manewrować, żeby się nie rozbić. Dowództwo chce, żebyśmy wykonali bardzo niebezpieczny manewr – mamy wejść w nadprzestrzeń, kiedy tylko opuścimy pas. Podejrzewają, że siły Najwyższego Porządku mogą ukrywać się gdzieś w układzie Ileenium i próbować zaatakować nas, kiedy będziemy go opuszczali. Kiedy wejdziemy w nadprzestrzeń, nie wytropią nas, ale wchodzenie w nią w tak bliskiej odległości od innych planet to duże ryzyko. Musimy jednak je ponieść.
Pas asteroidów się kończy i po chwili wychodzimy w czystą przestrzeń. Jeden po drugim, kolejne myśliwce znikają w krótkich błyskach światła. Za chwilę kolej na mnie. Sprawdzam napęd i wszystkie mechanizmy. Droid popiskuje uspokajająco, że wszystko jest w porządku. Trzy… dwa… jeden… już! Gwiazdy rozmazują się w świetliste wstęgi, przez chwilę płynę w ich srebrnym strumieniu, a potem wszystko znika i zostaje tylko czarna, pusta przestrzeń. Jestem teraz całkiem sama. W nadprzestrzeni nie mamy łączności między sobą. Dopóki nie wyjdziemy z niej w pobliżu układu Rashoo, będzie tak, jakbym była jedyną żywą istotą we Wszechświecie.
Nie mogę powstrzymać się od zastanawiania, co będzie, kiedy dolecimy. Naszym zadaniem nie jest bezpośredni atak na planetę. Mamy na to zbyt słabe siły. W mojej głowie cały czas natrętnie pojawia się myśl, że to misja samobójcza. Odganiam ją. Generał Organa nie zaryzykowałaby życia swoich najlepszych ludzi, nie mając przekonania, że misja może się udać. Nie wiem, jak duże jest prawdopodobieństwo, ale z pewnością jest. No więc, nie będziemy atakować planety, zwłaszcza, że skupione są na niej z pewnością znaczne siły wroga. Rashoo otoczone jest pierścieniem z drobnej materii kosmicznej i pyłu, ma też 12 księżyców. Większość z nich jest niewielka i nie nadaje się do zasiedlenia, ale księżyc numer 5 jest dość spory. Znajduje się na nim baza zwiadowców Najwyższego Porządku. Podejdziemy do niego ukryci w pierścieniu i zdobędziemy bazę z zaskoczenia. Potem nasz dowódca (Poe, oczywiście) nada serię tajnych komunikatów, których treść zna tylko on. Generał Organa zapewniała, że po ich odebraniu Kylo Ren będzie chciał osobiście sprawdzić, co się dzieje. A potem to już będzie bułka z masłem, kiedy tylko się zjawi, schwytamy go i odlecimy.
Plan wygląda na prosty, ale gdzieś w środku nie mogę przestać się zastanawiać, co może pójść źle. Mam złe przeczucia co do tego. Postanawiam jednak przestać o tym myśleć. Kiedy dolecimy na miejsce, po prostu dam z siebie wszystko i zrobię to, co do mnie należy.
Droid zaczyna popiskiwać, a na kokpicie przede mną zapalają się kolejne światełka sygnalizując, że zbliżamy się do celu. Muszę teraz skupić całą uwagę, bo będziemy wychodzić z nadprzestrzeni też niebezpiecznie blisko planety. To konieczne, aby ominąć ich systemy bezpieczeństwa, ale trzeba będzie mieć błyskawiczny refleks, żeby nie rozwalić się o któryś z księżyców albo o samą Rashoo. Czuję, jak przechodzi mnie dreszcz. Adrenalina zaczyna krążyć w moich żyłach. Trzy… dwa… jeden…
Przestrzeń znów lśni od gwiazd, a gdzieś w dole pod nami widać szarą, spękaną powierzchnię księżyca. Po obu stronach widzę znajome sylwetki X-wingów. Odmeldowujemy się krótko, sprawdzając, czy wszyscy są. Tak, przejście udało się doskonale.
– Schodzimy! – rzuca rozkaz Dameron. – Trzymajcie szyk!
Księżyc pod nami rośnie, widać coraz wyraźniej jego powierzchnię, pokrytą wulkanicznymi kraterami. Niektóre z nich wyrzucają iskry i dym. Rashoo 5 jest bardzo niestabilny, właściwie cały czas grozi mu rozpadnięcie się na kawałki. Jednocześnie tylko on jest na tyle duży, żeby można było zbudować na nim jakąś bazę. Schodzimy coraz niżej…
Nagle gwiazdy nad krawędzią małej planety zaczynają gasnąć. Czarny cień rośnie, rozszerza się coraz bardziej… aż wreszcie rozumiem, co to jest. Statek. Ogromny statek-matka, który czaił się tutaj… czekając na nas?
Skąd wiedzieli?
– Rozproszyć się! – krzyczy Dameron. Potężne błyski laserów przecinają przestrzeń. Statek wali do nas ze wszystkich dział. – Zejść jak najniżej!
Skąd wiedzieli, że tu będziemy?
Nie ma czasu na myślenie. Potężny strumień energii z lasera mija mnie o włos. Nurkuję ostro w dół, w stronę księżyca. Jeśli uda nam się przelecieć na jego drugą stronę, osłoni nas. Ukryci za nim, spróbujemy znowu odskoczyć w nadprzestrzeń. Misja się nie powiodła.
Dlaczego? Skąd wiedzieli?
– Przegrupować się! – wrzeszczy Poe. – Wiejemy, zanim wypuszczą myśliwce!
To najlepszy plan w tej sytuacji, ale coś się we mnie buntuje. Nie możemy odlecieć z niczym! Nie możemy uciec i nawet ich nie skubnąć! Błyskawicznie obliczam w myślach. Jeśli teraz wyskoczę pełną mocą w stronę statku-matki, ściągnę na siebie ich ogień, a może uda mi się zestrzelić ich wieżyczkę z działami. Wtedy będziemy mieć szansę przedrzeć się na drugą stronę. Tak! Rzucam krótki komunikat i odbijam w górę.
– Niebieska osiem! Niebieska osiem! Wracaj natychmiast! – słyszę w słuchawkach. – Tarra! To rozkaz!
Jeszcze będziesz mi wdzięczny, Dameron.
Rozwijam największą prędkość, statek-matka rośnie w oczach. Wieżyczka obraca się powoli w moją stronę. Teraz! Pruję całą mocą ze wszystkich dział pokładowych. Jest! Jest! Trafiony! Kula ognia zawisa nad pokładem, ale nie mam czasu się przygląać, trzeba znikać!
– Tarra! Cholera jasna! Wracaj!!!
Nagle coś śmiga z mojej prawej i lewej strony. O, fuck. Wypuścili TIE! Teraz robi się naprawdę gorąco. Zawracam, mając nadzieję, że mnie jeszcze nie zauważyły. Teraz jak najszybciej do eskadry! Widzę błyski – to nasi wchodzą w nadprzestrzeń. Muszę oddalić się od księżyca, jestem za blisko! O cholera, siedzą mi na ogonie!
– Aaaaaa!!! Trafili mnie!
– Trzymaj się, lecę do ciebie! Osłaniam cię!
– Nie! Uciekaj! Uciekaj! To zasadzka!

X-wing się pali. Czuję smród topionych przewodów. Powierzchnia księżyca jest coraz bliżej. Szukam miejsca do lądowania, ale stery przestają mnie słuchać. Spadam…


~~~~~~~~~~~~~~~

Myślałam, że nikt tego nie czyta, ale kiedy weszłam, żeby zamieścić nowy rozdział, zobaczyłam, że poprzedni miał 155 wyświetleń! :D
Dzięki, że tu jesteście :*

mam prośbę
taką malutką
taką całkiem maleńką
jeśli czytasz -- zostaw chociaż dwa słowa! <3

sobota, 20 lutego 2016

Rozdział 4. Szkolenie

Po południu zbieramy się w jednej z sal szkoleniowych. Jest nas niewiele, może kilkanaście osób. Rozglądam się ciekawie, chcąc zobaczyć, kto jeszcze został wybrany do tego niezwykle ważnego zadania. Na widok znajomych twarzy uśmiech sam pojawia się na moich ustach. Każdy z nas jest dumny, że to jego wybrano, ale i zaintrygowany, co tu się będzie dziać. Czekamy jednak w ciszy, nie śmiąc rozmawiać.
Wreszcie drzwi się otwierają i wchodzi Skywalker. Ma na sobie szatę Jedi, brązowy płaszcz z kapturem, ściągnięty pasem, przy którym wisi miecz. O tym mieczu krążą legendy… Zastanawiam się, czy nas też będzie uczył walki mieczami świetlnymi. Nie jesteśmy Jedi, nie czujemy Mocy! Czy to jest w ogóle możliwe dla takich ludzi jak my?
Skywalker staje przed nami i długo się przygląda. Nie jest starszy od naszej pani generał, jest jej bratem-bliźniakiem, a jednak wygląda dużo, dużo starzej. To pewnie przez tę siwą, rozwichrzoną brodę. Ona jednocześnie dodaje mu powagi i jakiegoś dostojeństwa. Kiedy tak patrzę na niego, wierzę, że jest prawdziwym Mistrzem.
Kiedy odzywa się, każdy z nas ma wrażenie, że mówi specjalnie do niego.
– Żołnierze! – mówi Skywalker. – Wybraliśmy was do niezwykle ważnego zadania. Wasi dowódcy uznali, że jesteście najlepsi. Nie widziałem was w akcji, ale wierzę im na słowo. Teraz jednak przyszedł czas, żebyście nauczyli się czegoś jeszcze: jak być niezwyciężoną drużyną. 
Spoglądam na pozostałych. Jesteśmy z różnych eskadr, ale w walce działamy razem, właśnie jak jedna drużyna… Co ma na myśli Skywalker? Skupiam się bardziej na jego słowach.
– W drużynie musicie sobie bezgranicznie ufać. Musicie zawsze mieć świadomość, że jest ktoś, kto na was liczy, a wy też możecie liczyć na innych. Spójrzcie na moją dłoń. – Wyciąga przed siebie rękę, nie tę mechaniczną, która jest trochę przerażająca, ale tę żywą, ludzką. – Pięć palców, z których każdy jest osobny, ale tworzą jedność. Działają razem. Tylko w ten sposób mogą czegoś dokonać.
Nagle, niemal niedostrzegalnym ruchem aktywuje miecz i ze świstem tnie powietrze. Patrzę zafascynowana na błękitną poświatę ostrza. Wygląda tajemniczo, jak coś z innego świata, do którego nie mam wstępu, nie będąc Jedi… 
– Dziś zajmiemy się wyrabianiem w was poczucia zaufania – oznajmia Skywalker. – Poproszę ochotnika. 
Przez chwilę tylko spoglądamy na siebie, a potem na środek występuje Jessika. Skywalker z uznaniem kiwa głową. Potem za pomocą Mocy przywołuje spod ściany nieduży, kwadratowy stolik i każe jej na niego wejść. Najpierw zawiązuje jej oczy.
– Stańcie dookoła – mówi. – A ty przechylaj się w tył, aż będziesz czuła, że się przewracasz. Nie bój się, twoi przyjaciele cię złapią. Musisz im tylko zaufać. 
Jessika nie waha się długo i upada z piskiem prosto na nasze wyciągnięte ręce. To ćwiczenie nie wygląda na trudne. 
– Następna – mówi Skywalker i na kogo wskazuje? Oczywiście na mnie.
Wchodzę na stolik, zakładam na oczy opaskę. To, co patrząc z dołu wydawało się całkiem łatwe, teraz okazuje się nie takie proste. Wiem, że oni tam są, czekają, na pewno ktoś mnie złapie… a jednak się denerwuję. Nie mogę jednak długo się ociągać, przecież nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że się boję!
Przechylam się i upadam sztywno, ledwie tłumiąc pisk. Ktoś łapie mnie jeszcze w powietrzu i ostrożnie stawia na ziemi. Uff, co za ulga. Zdejmuję opaskę i nagle czuję, że zalewa mnie rumieniec, kiedy widzę, kto mnie trzyma. Poe uśmiecha się szeroko.
– Nie jesteś taka ciężka, jak myślałem! – mówi. Mam ochotę go walnąć, ale tylko wybucham śmiechem razem z innymi. 
– Za to ty na pewno jesteś ciężki, nie wiem, jak my ciebie złapiemy – mówię z udawaną troską.
Poe chce coś odpowiedzieć, ale Skywalker przerywa nam, wołając kolejną osobę do ćwiczenia.
Kiedy już skończyliśmy (nie wiem, czy Poe okazał się ciężki, bo upadł na drugą stronę kręgu), Skywalker każe nam usiąść na podłodze i wyciszyć się. 

– Przechodzimy do drugiej części zajęć – mówi. – Hasłem pierwszej było: zaufanie, a hasłem drugiej jest: tajemnica. 
To brzmi intrygująco, więc skupiam się całkowicie na tym, co mówi.
– Jak już wiecie, czeka was ważne zadanie. Na razie nie mogę zdradzić wam wszystkiego, ale jego częścią będzie to, że przenikniecie do bazy wroga. Jest niezwykle ważne, żebyście w przypadku złapania nie zdradzili celu waszej misji. Dlatego będziecie teraz uczyli się stawiać w umyśle barierę, która uniemożliwi odczytanie waszych myśli.
Skywalker za pomocą Mocy przywołuje jakieś duże, czarne pudło. Otwiera je i nagle ze środka wylatuje całe stado niewielkich, brzęczących kul. Zawisają nad naszymi głowami jak stado szerszeni. 
– Te kule potrafią odbierać fale mózgowe – tłumaczy Skywalker. – Kiedy mózg jest pobudzony, aktywny, wtedy kula będzie świecić na czerwono. Kiedy jest spokojny, będzie świecić na niebiesko. Waszym zadaniem będzie wyciszyć się tak, aby każda z kul zaczęła świecić na niebiesko. Czy to jasne?
Kiwamy głowami.
– Oczywiście, to dopiero początek. Nie można zakładać, że jeśli wróg was schwyta, to będzie przesłuchiwał w warunkach pozwalających na skupienie i wyciszenie – śmieje się, ale bez wesołości. – Będziemy stopniowo zwiększać stopień trudności ćwiczeń, ale na początek chcę sprawdzić, kto z was w ogóle panuje nad swoimi myślami. Trzy… dwa… jeden… start!
Wzdrygam się, kiedy mała, brzęcząca kulka zawisa prosto nad moją głową. Czerwone światełko na jej powierzchni wygląda jak patrzące na mnie złośliwe oko. 
“Wycisz się, Amitia. Skup się”.
Staram się odprężyć, rozluźnić, nie myśleć o niczym. To wcale nie jest łatwe. Im bardziej się staram, tym szybciej krążą moje myśli, przypominają mi się różne rzeczy. Światełko na szczycie kuli wciąż jest czerwone. Biorę głęboki oddech, powoli wypuszczam powietrze… 
Już! Światełko na chwilę zmienia się w błękit. Tylko na moment, ale Skywalker zauważa to i kiwa głową z aprobatą. 
Rozglądam się. Ludzie dokoła wyglądają śmiesznie. Niektórzy mają tak skupione miny, że po prostu czuję ich wysiłek… oczywiście w ten sposób nigdy nie osiągną właściwego efektu. Jednak po chwili zapala się kolejne niebieskie światełko… potem drugie… trzecie… 
– Dobrze, koniec na dzisiaj – oznajmia Skywalker, kiedy ostatniej osobie (zgadnijcie komu) udaje się zapalić niebieskie światełko. – Jutro spotykamy się o tej samej porze.

***
Od pierwszych ćwiczeń mija ładne kilka tygodni, podczas których nie latamy na zwiady, nie bierzemy udziału w bitwach, tylko cały czas ćwiczymy pod okiem Skywalkera. Ostatniego dnia ma odbyć się coś w rodzaju egzaminu. Tym razem nie będzie świecących kulek, tylko sam Skywalker spróbuje sięgnąć Mocą w głąb naszych umysłów. 
Czekamy na sali, starając się doskonale wyciszyć, tak jak to ćwiczyliśmy przez wiele tygodni. Skywalker wkracza zdecydowanym krokiem i staje przed nami. 
– Teraz każdy z was dostanie pewne informacje – wyjaśnia. – Macie je przeczytać i zapamiętać. Waszym zadaniem będzie ukryć te informacje, kiedy będę was przesłuchiwał. Będę wzywał was do osobnego pokoju – wyjaśnia. – Osoba, która zda egzamin, przechodzi do innej sali, tak że nie będziecie mogli zapytać, jak poszło – uśmiecha się krzywo. 
Małe droidy rozbiegają się po sali, wręczając nam mini-wyświetlacze z informacjami.
– Dobrze… Cron Antilles!
Cron wstaje i wychodzi przez wskazane drzwi.
Wywołują nas w kolejności alfabetycznej, więc czekam długo. Dameron dawno już zniknął, Jessika Pava też… Zastanawiam się, czy zdali.
– Amitia Tarra! – woła wreszcie Skywalker.
Podnoszę się i przechodzę przez drzwi, za którymi znikli moi przyjaciele.
Sala egzaminacyjna jest ciemna, a na jej środku tkwi coś… co to jest? Nagle chwytają mnie jakieś silne ręce, ktoś mnie szarpie, prowadzi… przykuwa do krzesła przesłuchań. Czuję strach podchodzący do gardła.
“To tylko egzamin” – uspokajam sama siebie. – “Dasz radę, Ami”
Jednak nie jestem przygotowana na to, co dzieje się później. Nagle zalewa mnie fala jasnych, agresywnych obrazów. Moi rodzice… moi rodzice odchodzą. “Nie chcemy cię. Nie wrócimy po ciebie. Jesteś nieudana”. Chcę się wyrwać, biec za nimi…
‘Uspokój się, uspokój się, Amitia. Wycisz się. To egzamin… on specjalnie chce cię zdenerwować…”
Jessika Pava śmieje się szyderczo: “Ami, ty pustaku, myślałaś, że naprawdę jesteśmy przyjaciółkami? Zapomnij!”
Rey: “Żałuję, że cię poznałam. Jesteś żałosna”.
“Uspokój się, Amitia, oddychaj głęboko… Koncentracja…”
Ciemny pokój… widzę ciemny pokój, rozjaśniony tylko małym światłem… lampka nocna… blond włosy rozsypane na poduszce… nad nią ktoś się pochyla…ktoś… 
Nie chcę tego widzieć, nie chcę, nie chcę…
Zaciskam pięści, czuję jak do oczu napływają mi łzy…
“Oddech, Ami… to tylko egzamin… dasz radę…”
Nie wiem, jak długo trwa ta tortura…
Oddycham, skupiam się tylko na oddechu, wciągnąć powoli przez nos, wypuścić ustami… Oddech, Ami, oddech…

Nagle w całej sali zapalają się światła. Mrugam oczami. Skywalker podchodzi do mnie, twarz ma poważną, ale wygląda na poruszonego.
– Gratuluję, panno Tarra. Zdała pani doskonale.
Droidy odwiązują mnie od krzesła. Cała się trzęsę, ale próbuję się uśmiechnąć.
– Dziękuję – mówię i zauważam, że głos wcale mi nie drży.
– Proszę przejść do sali obok. Za chwilę ogłoszę wyniki egzaminu… oraz cel waszej misji.

***
Wreszcie ostatnia osoba pojawia się w sali. Chyba zdaliśmy wszyscy, nikogo nie brakuje. Tym razem czekamy nie długo. Wychodzą do nas Skywalker razem z Generał Organą.
– Gratuluję wszystkim zdanego egzaminu! – mówi Generał Organa. – A teraz dowiecie się, jaki jest wasz cel. Nasi szpiedzy donieśli, że Najwyższy Porządek buduje kolejną bazę na planecie Rashoo w Zewnętrznych Rubieżach. Budowę nadzoruje sam Kylo Ren. 
Waszym zadaniem jest porwać go i dostarczyć tutaj. Żywego. 

środa, 17 lutego 2016

Rozdział 3. Babski wieczór

Minęło kilka dni, odkąd powróciła Rey z Lukiem Skywalkerem. Ich powrót stanowił wielkie wydarzenie dla całej bazy. Wszyscy wierzyliśmy, że Luke przywróci równowagę Mocy i pomoże nam ostatecznie pokonać Najwyższy Porządek.
Generał Organa i pozostali dowódcy obradowali całymi dniami, nie zdradzając nam na razie żadnych ustaleń. Dni w bazie mijały tak jak zwykle, mieliśmy jeszcze jedną bitwę, kiedy zwiadowcy wroga przedostali się w pobliże planety, a poza tym trenowaliśmy i zajmowaliśmy się różnymi zwyczajnymi rzeczami. Zapisałam się na dodatkowy kurs gwiezdnej nawigacji, który prowadzili wyżsi oficerowie, bo uznałam, że na pewno przyda mi się to w przyszłości.
Wracałam właśnie z zajęć, niosąc cały stos notatek, które miałam zamiar przejrzeć w spokoju wieczorem, kiedy nagle coś wpadło mi pod nogi, że mało się nie przewróciłam, a wszystkie notatki wysypały mi się z rąk. Spojrzałam w dół – to był BB-8.
– BB-8, no i zobacz, co narobiłeś – powiedziałam, zbierając notatki. – Gdzie się tak spieszysz?
BB-8 zaświergotał po swojemu w odpowiedzi. Ucieszyłam się, bo zrozumiałam, że Finn obudził się właśnie w szpitalu i jego życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo. To była bardzo dobra wiadomość, wszystko zaczynało się wspaniale układać. BB-8 wyminął mnie i zaraz potoczył się dalej. Pewnie szukał swojego pana, żeby też mu przekazać tę radosną nowinę. Popatrzyłam za nim z uśmiechem. Te kulkowe droidy typu BB były naprawdę urocze. Mój, DC-4 był trochę starszego typu i bardziej toporny, ale byłam do niego bardzo przywiązana i nie zamieniłabym go na żaden inny. Z kształtu przypominał trochę R2-D2, ale był mniej więcej o połowę mniejszy. Miał jednak wszystkie potrzebne funkcje i doskonale sprawdzał się podczas akcji.
Pozbierałam notatki i poszłam dalej, kiedy nagle zaczepiła mnie Jessika Pava.
– Hej, Ami, co robisz dziś wieczorem?
– Miałam zamiar się uczyć, a co?
– Odpuść sobie, robimy dziś babski wieczór. Zaprosiłam już Rey, czas, żebyśmy się wszystkie poznały. Ona jest trochę dzika, nie sądzisz? Wychowała się na jakiejś pustynnej planecie, z dala od ludzi…
Muszę przyznać, że mnie też interesowała tajemnicza Rey. Mówiono o niej, że posiada potężną Moc i Luke Skywalker już zabrał się za szkolenie jej na nową Jedi. Byłam bardzo ciekawa, jak to jest; mieć Moc. Nie znałam nikogo, kto by ją miał… to znaczy znałam generał Organę, ale jej nie śmiałam zapytać.
Wróciłam do siebie i przygotowywałam się do babskiego wieczoru. Nic szczególnego, przebrałam się tylko i umyłam włosy. Na szyi miałam jak zawsze mój błękitny wisiorek, nigdy go nie zdejmowałam. Tak nakazała mi kiedyś mama i jak do tej pory udało mi się tego dotrzymać. Zwłaszcza od kiedy moi rodzice zaginęli, pilnowałam wisiorka jak oka w głowie.
Kiedy przyszłam na kwaterę Jessiki (imprezy zawsze były u niej, bo miała największą), dziewczyny już tam były. Kilkanaście osób z różnych eskadr, niektóre znałam dobrze, inne gorzej. Grała głośna, ostra muzyka. Zaraz w progu Jessika wcisnęła mi kieliszek i nalała wina. Zawsze w jakiś sposób zdobywała niezłe alkohole, podejrzewałam, że ma jakieś kontakty z przemytnikami. Rozejrzałam się. W kącie, pod ścianą, siedziała Rey, uśmiechając się nieśmiało. Pomyślałam, że dla takiej osoby jak ona, wychowanej na pustkowiu, tyle ludzi naraz w jednym pokoju to może być za dużo. Rozumiałam ją: ja też nie jestem najlepsza w rozmawianiu z ludźmi, inne dziewczyny mówią, że jestem sztywna. Przepchnęłam się przez tłumek i usiadłam w kącie, obok niej.
– Cześć, jestem Ami – wyciągnęłam rękę.
– Cześć, a ja Rey.
Zaczęłyśmy rozmawiać. Nie trzeba było dużo czasu, a poczułyśmy się swobodnie w swoim towarzystwie. Rey opowiadała mi o swoim dzieciństwie na pustynnej planecie Jakku i o rodzicach, którzy zaginęli, kiedy miała zaledwie kilka lat. Ona też, tak samo jak ja, musiała być twarda i nauczyć się przeżyć. Rozumiałam ją.
Nagle ze środka pokoju dobiegły do nas jakieś wrzaski i śmiechy. Podniosłam głowę i spojrzałam. Berta z Czerwonej Eskadry, wysoka, mocno wymalowana blondynka, wymachiwała właśnie trzymaną w ręku butelką.
– Dziewczyny, zobaczcie, Jessika ma tutaj skarb! Prawdziwy szampan z Lo’otui! Jess, nie bądź świnia, otwórz go… Albo nie! Albo nie! Mam lepszy pomysł!
Spojrzałam na Jessikę. Ta tylko pokręciła głową i rozłożyła ręce, jakby chciała powiedzieć “No i co ja mogę zrobić?”
– Laski, zakładamy się! Która wygra, dostanie szampana! Kto się zakłada?
– Ja! Ja! Ja! – rozległy się wrzaski.
– A ty, Ami?
– Ja nie wiem, o co chodzi, jak powiecie, to się zastanowię.
– No więc dobra… – Berta zrobiła tajemniczą minę. – Butelkę szampana dostanie ta, która…
Zapadła cisza, wszystkie czekałyśmy, co ona powie.
– Która pierwsza przeleci Ciacho!!! – wrzasnęła Berta i wybuchnęła śmiechem. – Czas start od dziś wieczorem!
Zrobiło mi się niedobrze. Nigdy nie lubiłam Berty, ale to, co teraz wymyśliła… Zauważyłam, że kilka dziewczyn (Jessika też) wycofało się ze zmieszanymi minami, ale reszta radośnie śmiała się razem z Bertą i już zaczynała opowiadać, jak zabiorą się do wykonania planu.
– Hej, dziewczyny, weźcie, przecież to jest obrzydliwe – powiedziałam. Berta spojrzała na mnie ze złością.
– Ami, ty cnotko-niewydymko, czego się wtrącasz? Nie chcesz brać udziału, to nie, nikt cię nie zmusza. A nam daj spokój, chcemy się bawić i będziemy, bez twojego pozwolenia.
– A gdyby to was dotyczyło? – próbowałam jeszcze. – Martja, posłuchaj – spojrzałam na jedną z dziewczyn – jakbyś się czuła, gdyby chłopaki tak się zakładali o ciebie?
Martja spuściła oczy i coś wymamrotała. Berta wstała ze swojego miejsca i podeszła do mnie. Była wściekła i chyba już całkiem sporo wypiła.
– Zamknij się, ruda krowo i nie psuj zabawy – wysyczała. – Gówno wiesz o mężczyznach, możesz być pewna, że Ciacho będzie zachwycone. Jestem pewna, że już jutro wieczorem któraś będzie pić tego szampana, a może nawet ja.
– Jesteś obrzydliwa – warknęłam. – Ja wychodzę.
– Idę z tobą. – Rey podniosła się ze swego siedzenia.
– O, nie, dziewczyny – odezwała się Jessika. – To moje mieszkanie i to Berta teraz wychodzi, a wy zostajecie. Jasne? – Oparła ręce na biodrach i popatrzyła na Bertę jak na kawałek śmiecia przy drodze. Blondynka nagle jakoś zmalała, odwróciła się i wyszła.
– Po co ja właściwie zaprosiłam tego pustaka? – westchnęła Jess, zamykając za nią drzwi. – Rey, musisz sobie myśleć o nas okropne rzeczy. Naprawdę, zwykle się tak nie zachowujemy.
Rey nie zdążyła odpowiedzieć, bo nagle droid Jessiki, stojący do tej pory cicho w kącie, zaczął nadawać komunikat: dowództwo wzywa wszystkich pilotów!
– O, cholera jasna, a my piłyśmy! – jęknęła któraś z dziewczyn.
Na szczęście Jess, jak każdy z nas, miała w podręcznej apteczce zapas tabletek neutralizujących alkohol we krwi i miętówki, żeby usunąć jego zapach. Szybko zażyłyśmy po tabletce i pobiegłyśmy na miejsce zbiórki.
W wielkiej hali czekała już na nas Generał Organa wraz ze swymi oficerami. Tuż obok niej stał Luke Skywalker i przyglądał się nam wszystkim uważnie. Przeszedł mnie dreszcz – miałam wrażenie, że wie wszystko o nas i o tym, w jaki sposób spędziłyśmy wieczór.
– Żołnierze! – zaczęła przemowę Generał Organa. – Przygotowujemy się do niezwykle ważnej i niebezpiecznej misji, od której będą zależały losy całej wojny! Za chwilę wybierzemy spośród was grupę najlepszych pilotów, którzy przejdą specjalne przeszkolenie u mojego brata. Po tym szkoleniu poślemy was… nie mogę na razie powiedzieć, gdzie i po co… ale od tego, jak wykonacie swoje zadanie, będzie zależeć życie nas wszystkich! Czy jesteście gotowi?!


...

...