sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 2. Co to znaczy "ubrać się ładnie"?

Po śniadaniu zaplanowałam, że pójdę na strzelnicę poćwiczyć, ale przedtem musiałam pójść się przebrać. Włożyłam zielony tank top i czarne spodnie, zmieniłam buty na lżejsze i czesząc włosy zastanawiałam się, co właściwie miał na myśli Dameron, mówiąc „Ubierz się ładnie”. Nikt nigdy nie uczył mnie ubierać się „ładnie”.
Kiedy byłam mała i mieszkałam z rodzicami, moja mama uważała, że ubranie powinno być przede wszystkim ciepłe, praktyczne i czyste, jeśli tego wymaga sytuacja. Nie przypominam sobie, żebym miała w tym czasie choć jedną sukienkę – za to miałam dziecięcy kombinezon pilota Rebelii, który kiedyś kupił mi tata, i godzinami bawiłam się w odtwarzanie najsłynniejszych bitew z Imperium.
Moi rodzice, Anika i Viktor Tarra byli podróżnikami i odkrywcami. Kiedy miałam siedem lat, zostawili mnie w szkole z internatem na naszej rodzinnej Korelii i odlecieli eksplorować dalekie krańce Galaktyki. Od tej pory widywaliśmy się tylko w wakacje. Przywozili mi różne dziwne pamiątki i egzotyczne zwierzęta, które potem musiałam sprzedawać, bo nie mogłam ich zabrać ze sobą do szkoły. Dotknęłam wisiorka z błękitnego kryształu, który dostałam, kiedy skończyłam dwanaście lat. To jedyna rzecz, jaka mi po nich została. Cztery lata później zaginęli gdzieś na Rubieżach i nikt nie wiedział, co się z nimi stało. Szkołę miałam opłaconą jeszcze do końca roku, a potem wyrzucono mnie i od tej pory musiałam sobie dawać radę sama. Mogłam się pożegnać z marzeniami o studiowaniu kosmicznej nawigacji. Nie miałam nic i zupełnie nie wiedziałam, co robić. Wtedy spotkałam Taza Murkunę, pirata i przemytnika. Zaopiekował się mną... to chyba odpowiednie słowo... i nauczył wielu rzeczy. Umiem latać na wszystkim, co ma silnik, i na paru rzeczach, które nie mają, też. A przede wszystkim nauczył mnie, jak przeżyć. Właściwie, jestem mu nawet za to wdzięczna, choć gdybym miała go spotkać kiedyś jeszcze, będę pamiętać, żeby trzymać rękę na blasterze i strzelać pierwsza, jakby co.
Mam dwadzieścia pięć standardowych lat i naprawdę sporo przeżyłam. Nie jestem jakąś głupią dziunią, którą byle kto może traktować jak swoją zabaweczkę.

 Idąc w stronę strzelnicy, minęłam po prawej stronie bunkier szpitalny. Przypomniało mi się, że wciąż leży tam Finn, nasz tajemniczy były szturmowiec, ciężko ranny po walce z Kylo Renem na Starkillerze. Bardzo chciałabym wiedzieć, co tam się właściwie stało. Po całej bazie krążyły niesamowite plotki. Wiedzieliśmy, że zginął Han Solo, że zabił go sam Kylo Ren, że przedtem rozmawiali... ale dlaczego? Dlaczego Han chciał rozmawiać z naszym głównym wrogiem? Miałam wrażenie, że kryje się w tym jakaś tajemnica. Oczywiście nikt nie śmiał zapytać samej Generał Organy, która na pierwszy rzut oka wydawała się tak samo opanowana i spokojna jak zwykle, ale wewnątrz przeżywała żałobę. Jeśli ktoś mógł rozjaśnić tę tajemnicę, to tylko Finn – albo ta dziewczyna, Rey, ale ona poleciała szukać Luke'a Skywalkera i nie wiadomo było, kiedy wróci. Zastanawiałam się chwilę, czy nie spróbować wkraść się do szpitala, sprawdzić, czy Finn się nie obudził. Oczywiście, nie jestem na tyle bezczelna, żeby od razu go o coś wypytywać, na to przyjdzie czas później. Zobaczyłam jednak, że przez drzwi właśnie wtacza się BB-8 i zrezygnowałam. Ostatnia rzecz, na jaką miałabym dziś ochotę, to kolejna scysja z Poe Dameronem.

Ćwiczenia na strzelnicy zawsze mnie uspokajały. Do wyboru mieliśmy broń ręczną albo symulatory myśliwców różnych typów. Zwykle wybierałam symulatory, ale dziś postanowiłam poprawić swoją celność ze zwykłego blastera. Pobrałam broń, założyłam okulary i poszłam na salę. Usiłowałam całkowicie skupić się na wyskakujących z różnych stron sylwetkach szturmowców, ale po pół godzinie musiałam sama przed sobą przyznać, że jakoś mi nie idzie. Rozpraszały mnie różne dziwne myśli. Byłam na siebie zła za ten brak profesjonalizmu, przecież nie mogę sobie pozwolić na to, żeby coś takiego przytrafiło mi się w bitwie. W dodatku od pewnego czasu miałam wrażenie, że ktoś mi się przygląda. Dosłownie czułam na karku jakieś uważne spojrzenie. Przeklinałam w myślach tego ciekawskiego ktosia – kto w ogóle pozwolił mu tutaj wejść?! – postanowiłam jednak, że nie odwrócę się, dopóki nie skończę ćwiczeń.
Wreszcie tura skończyła się, a maszyna zaczęła podliczać moją punktację. Odłożyłam blaster na półkę i rozciągnęłam ręce.
– Coś słabo ci dzisiaj szło, Ami.
Nie. No nie. To jest niemożliwe. To jest niewyobrażalne. Ten dupek przyszedł tu za mną, żeby przyglądać się i śmiać się ze mnie! Dlaczego, do cholery, nie siedzi przy swoim rannym przyjacielu?! Albo nie zajmuje się czymkolwiek innym?!
Odwróciłam się powoli.
– Naprawdę myślisz, że jesteś lepszy, Dameron?
Zamiast odpowiedzieć, podszedł do ściany i kliknięciem uruchomił zapisaną sekwencję wideo z mojego treningu.
– O, zobacz. Tego tutaj w ogóle nie zauważyłaś. A na tego zareagowałaś zbyt wolno. A tutaj... – cofnął zapis o parę minut – gdyby to była prawdziwa walka, dostałabyś prosto w brzuch. Paskudna śmierć.
– Dameron, nie jesteś moim trenerem – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Wiem, że dziś popełniłam dużo błędów. Wiem. Nie musisz tu przychodzić i pokazywać ich palcem.
– Chcę tylko pomóc!
– Obejdzie się. Dam sobie radę. Przeanalizuję zapis i sama je poprawię. Dziękuję ci uprzejmie, naprawdę już możesz iść.
– Hej, wyglądasz, jakby coś cię martwiło. Coś się stało?
Spojrzałam na niego uważnie. Dziwna rzecz, ale wcale nie wyglądał, jakby się ze mnie nabijał. Uśmiechał się, ale nie kpiąco, a tak jakoś... ciepło. Miałam właśnie powiedzieć co myślę o wtrącających się w cudze sprawy aroganckich dupkach, kiedy niespodziewanie dla samej siebie zmieniłam zdanie.
– Nie mogłam się skupić – wyznałam. – Cały czas myślałam... a co, gdyby to był Finn?
– Co???
– No, Finn. Przecież on też był szturmowcem. A potem uciekł stamtąd i uratował ci życie. Wiesz, myślałam... – zamachałam rękami, nie mogąc dokładnie wyrazić tego, co miałam na myśli. – Myślałam po prostu, że to też są ludzie. Rozumiesz?
Dameron przyglądał mi się z dziwnym wyrazem twarzy i poczułam, że się czerwienię. Jakie głupoty wygaduję! Jeszcze pomyśli, że jestem zdrajczynią...
Wtedy on powoli skinął głową.
– Rozumiem – powiedział. – Też tak nieraz myślę. Zwłaszcza odkąd spotkałem Finna... Ale... wiesz, to jest wojna. Nie możemy się zastanawiać... Nie możemy pozwolić, żeby to nas osłabiło.
– Wiem. Kiedy siedzę w myśliwcu, nie mam tych problemów. To prosta sytuacja, jeden na jeden, albo ja ich ustrzelę, albo oni mnie. Tylko czasami... Widzisz, zniszczyliśmy Starkillera. Sam go wysadziłeś w powietrze. Ilu ludzi mogło tam się znajdować? Dziesiątki tysięcy? Setki?
Zobaczyłam, że Dameron zaciska szczęki i uświadomiłam sobie, co właśnie powiedziałam. Praktycznie oskarżyłam go o ludobójstwo! Amitia, do cholery, odgryź sobie lepiej język, zanim znowu coś palniesz!
Zacisnęłam pięści aż paznokcie wbiły się w ciało. Niezręczna cisza przedłużała się.
– Ilu ludzi żyło w układzie Hosnian? – odpowiedział wreszcie pytaniem.
– Poe, przepraszam – wyrzuciłam na jednym wydechu. – Przepraszam, naprawdę, nie chciałam tego powiedzieć... nie to miałam na myśli... Jestem idiotką.
– W porządku – powiedział, ale jego głos brzmiał głucho.
– Wiesz... sam tak czasami myślę. Ale zobacz, jesteśmy żołnierzami. Walczymy o to, żeby nikt więcej nie zaatakował jakiejś bezbronnej planety czy układu. To oni konstruują broń, która zdolna jest zniszczyć całe planety... Najpierw Imperium, potem Najwyższy Porządek... Ten sam sposób działania. My tylko bronimy niewinnych.
– Wiem – wymamrotałam, opuszczając głowę. – Musisz uważać mnie za straszną kretynkę. Zapomnij, że w ogóle cokolwiek mówiłam, ja...
– W porządku – powiedział jeszcze raz i teraz, choć nie patrzyłam na niego, miałam wrażenie, że się uśmiecha. – To właściwie dobrze, że tak myślisz. Nie powinniśmy uważać nikogo... nawet wrogów... za bezmyślne zwierzęta, które można ot, tak sobie zabijać.
Podniosłam głowę. Rzeczywiście, uśmiechał się. Nie tak jak zwykle, z pewnością siebie, tylko jakoś tak nieśmiało, jakby sam trochę się wstydził, że rozmawia ze mną tak szczerze.
Poczułam, że muszę zrobić jeszcze jedno.
– Poe, przepraszam cię jeszcze za tamto dziś rano – wyrzuciłam jednym tchem, chcąc jak najszybciej mieć to za sobą. – Za to, że nazwałam cię aroganckim dupkiem.
– Już zupełnie o tym zapomniałem – roześmiał się. – Ale skoro już do tego wracamy, to co z naszą kolacją?
– Naprawdę, wystarczy piwo – uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
– Ale dlaczego?
– Nie mam się w co ubrać! – Wystawiłam mu język. – A poza tym... nie chcę się narazić twojemu fanklubowi.
– Mam fanklub?! No co ty opowiadasz?! – Albo się rzeczywiście zdziwił, albo bardzo dobrze udawał.

Wyszliśmy ze strzelnicy. Rozejrzałam się ze zdumieniem. Wszyscy gdzieś biegli, wyraźnie czymś poruszeni. Co się stało? Nagle wyminął nas Cron Antilles, syn Wedge'a. Jak zwykle usmarowany i brudny, bo coś naprawiał. 
– Hej, Cron! – wrzasnął Poe. – Gdzie tak lecisz, co się dzieje?!
– Nie słyszeliście?! Rey wróciła! Przywiozła Luke'a Skywalkera!


2 komentarze:

  1. "Umiem latać na wszystkim, co ma silnik, i na paru rzeczach, które nie mają, też." <3 Tak mi się tu zabłądziło i chyba zostanę na dłużej, bo się zapowiada ciekawie, a poza tym Amitia jest ruda, ma coś mrocznego w przeszłości i fajnie się czubi z Poe (choć również z taką trochę głębszą refleksją w tym rozdziale). Ciekawi mnie dalszy ciąg, jak się to rozwinęło przed tym, zanim wpadła w ręce Kyla, więc może niedługo odezwę sie znowu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam. Trafiłam tu przeglądając listę blogów zgłoszonych do oceny na Konstruktywnej Krytyce Blogów. Widzę, że też piszesz o gwiezdnych wojnach. Ja podeszłam do tematu trochę inaczej, ale motyw mamy podobny. Dobrze ci idzie. Jeszcze się odezwę. Pozdrawiam i życzę weny. Banitka5

    OdpowiedzUsuń

...

...