------------------------(kilka tygodni wcześniej)---------------------------------------
Pobudka o czwartej rano to nie jest to, co tygrysy lubią
najbardziej.
Zerwałam się, kiedy tylko przebrzmiał dźwięk alarmu, byłam
gotowa w minutę. Ćwiczyliśmy to setki razy. Po chwili korytarz zabrzmiał
tupotem ciężkich butów, kiedy biegliśmy w stronę wyjścia z naszych kwater. Co
się stało? Zaatakowano nas? Na razie nikt nie wiedział. W biegu wiązałam swoje
długie, rude włosy w luźny węzeł, aby zmieściły się pod hełmem i nie
przeszkadzały. Dawno powinnam je ściąć… ale jakoś nie mogę.
Wypadliśmy na zewnątrz. W ciemności przed nami majaczyły
niewyraźnie ukryte we wnętrzu wzgórz hangary. O tej porze roku tu, na D’Qar,
słońce wzejdzie dopiero za jakieś dwie godziny.
Szybka odprawa z dowódcami i już wszystko wiemy. Wykryto
statki Najwyższego Porządku w pasie asteroidów, udało im się tam skutecznie
ukryć i podejść bardzo blisko. Mechanicy już przygotowywali nasze X-wingi,
liczyła się każda minuta. Nie możemy dopuścić do tego, by zaatakowali bazę! Rozbiegliśmy
się, żeby wsiąść do myśliwców. Ktoś w biegu potrącił mnie, mało nie
przewracając. Zaklęłam głośno, ale nawet się nie odwrócił. Wiem, kto to,
wszędzie poznam tego typa… Jak wrócimy do bazy, nogi mu z tyłka wyrwę!
Wspięłam się do kabiny, sprawdziłam parametry. Wszystko w
porządku. Mój droid, DC-4, już był na miejscu. Nałożyłam hełm.
- Niebieska osiem gotowa!
Wystartowaliśmy. To piękny widok, kiedy cała eskadra leci
razem w szyku, jak rój groźnych os gotowych do ataku. Wznosząc się szybko,
opuściliśmy atmosferę. Planeta pod nami lśniła perłowo w promieniach słońca
naszego układu, Ileenium. Za około dziesięciu minut powinniśmy wejść w pas
asteroidów. Manewrowanie tam jest niezwykle niebezpieczne i wymaga naprawdę
dużych umiejętności. Byłam dumna, że dowództwo uznało mnie, Amitię Tarrę,
Niebieską osiem, za odpowiednią do tego zadania.
- Niebiescy na lewe skrzydło! – dobiegło z komunikatora.
- Tak jest! – przechyliłam lekko mojego X-winga i zaczęłam
manewr.
Nagle przestrzeń przede mną rozbłysła. Zaczęło się! Zielone
błyski laserów przeleciały z mojej prawej i lewej strony, spikowałam w dół,
wypatrując wrogów. Droid popiskiwał, podając mi namiary. Mam! Na celowniku
zobaczyłam wrogi myśliwiec. Jeszcze chwila… jeszcze chwila… celuj uważnie, Ami…
Dostał!!!
- Dobrze, Niebieska osiem!
Nie mogłam się długo cieszyć, bo nagle cały statek się
zatrząsł. Cholera! Siedzą mi na ogonie! Szybkim manewrem skręciłam pomiędzy
asteroidy, licząc, że skryję się pomiędzy nimi i stamtąd ustrzelę napastników.
Ale nie udało się ich zgubić, zielone błyski były coraz bliżej. Skała po mojej
lewej stronie wybuchła, rozpadając się na milion odłamków. Blisko, cholera! Coś
chyba mnie trafiło, bo znowu wszystko się zatrzęsło. Kazałam droidowi
sprawdzić. Po chwili zapiszczał uspokajająco – nic ważnego nie zostało
uszkodzone. No, to ja wam teraz pokażę! Poderwałam statek do góry, wyskakując
zza osłaniającej mnie skały i otwierając ogień do dwóch atakujących mnie TIE.
Jeden oberwał i wybuchł, drugi uciekł. Robiło się coraz goręcej, wokoło latały
odłamki potrzaskanych skał. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby oberwać
asteroidem!
Nie pamiętam zbyt wiele z tego, co działo się potem.
Działałam jak maszyna: namierzyć – strzelać – uciekać. Kilku naszych oberwało,
na moich oczach jeden z pilotów został trafiony, nie zdążyłam go osłonić. Potem
będę o tym myśleć, teraz wszystko dzieje się za szybko. Dwa TIE gonią naszego,
podlatuję z boku, strzelam. Przez komunikator słychać czyjś triumfalny śmiech.
- Dzięki, Niebieska osiem!
Nawet nie wiem, kto to był, ale mam nadzieję, że w bazie
postawi mi piwo.
Wreszcie jest po wszystkim, wracamy. Rozglądam się. Chyba
nie ponieśliśmy dużych strat, ale jednak jest nas mniej. Kolejni piloci odmeldowują się. Niektórych
numerów brak. Kiedy wylądujemy, wypijemy za nich i będziemy ich wspominać.
Słońce ledwie wschodziło, gdy wylądowaliśmy z powrotem w
bazie. To wszystko trwało tak krótko? Niemożliwe.
Kabina otwarła się z sykiem. Wstałam z fotela z pewnym
trudem, całe ciało miałam zesztywniałe. Ramiona wciąż boleśnie napięte,
przydałaby się teraz gorąca kąpiel. Albo masaż. Niestety, nie ma kto mi takiego
zrobić.
Kiedy zeszło ze mnie napięcie związane z walką, poczułam,
jak bardzo jestem głodna. Wolnym krokiem ruszyłam w stronę kantyny. Po drodze
zaczepiła mnie Jessika.
- Dobrze się spisałaś, Ami.
- Ty też – uśmiechnęłam się do niej.
- Widziałam, jak odstrzeliłaś tamtych, co polowali na nasze
Ciacho.
- O, wow, to jemu uratowałam tyłek? Wisi mi piwo!
- Powiem dziewczynom, będą ci wdzięczne. To byłoby straszne,
gdyby nam go strącili! – powiedziała Jessika ze sztucznie poważną miną.
Wybuchnęłyśmy śmiechem. – Możemy cię za to zrobić honorową prezeską fanklubu
Ciacha.
- Dziękuję, postoję – wyszczerzyłam się. – Weźcie go sobie i
zjedzcie, dla mnie on jest…
- Za słodki?
- Raczej niestrawny. Arogancki dupek.
- Kto jest aroganckim dupkiem? – rozległo się za nami.
O fffuuuu, Amitia, ty zawsze coś palniesz. Odwróciłam się.
Ciacho, szerzej znane jako Poe Dameron, stało za nami i szczerzyło zęby.
- Masz o mnie takie złe zdanie, Ami? – powiedział,
przykładając rękę do piersi. - Złamałaś mi serce!
- Ty nie masz serca, Dameron. Ty masz tam najwyżej jakiegoś
mini-droida.
- Czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie? – jęknął,
przewracając oczami. – Żebyś nie mówiła, że jestem niewdzięczny… Kolacja?
Dzisiaj?
- Ze śniadaniem! – podpowiedziała Jessika. Miałam ochotę ją
walnąć.
- Wystarczy piwo.
- Dobrze. Dziś wieczorem w kantynie. Ubierz się ładnie. –
Mrugnął, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu. No nie, może faktycznie w
kombinezonie pilota nie wyglądam najlepiej, ale… Co za arogancki dupek!
- Zejdź mi z oczu, Dameron, bo następnym razem pozwolę
myśliwcom cię ustrzelić – warknęłam. – Nie chcę piwa, nie chcę kolacji, nic od
ciebie nie chcę. I odsuń się, chcę przejść.
Wyminęłam go i ruszyłam w stronę kantyny, nie oglądając się
za siebie. Tak ładnie rozpoczęty dzień chyba się właśnie zepsuł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz