środa, 10 lutego 2016

Rozdział 1. Dzień jak co dzień w bazie


------------------------(kilka tygodni wcześniej)---------------------------------------

Pobudka o czwartej rano to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej.
Zerwałam się, kiedy tylko przebrzmiał dźwięk alarmu, byłam gotowa w minutę. Ćwiczyliśmy to setki razy. Po chwili korytarz zabrzmiał tupotem ciężkich butów, kiedy biegliśmy w stronę wyjścia z naszych kwater. Co się stało? Zaatakowano nas? Na razie nikt nie wiedział. W biegu wiązałam swoje długie, rude włosy w luźny węzeł, aby zmieściły się pod hełmem i nie przeszkadzały. Dawno powinnam je ściąć… ale jakoś nie mogę.
Wypadliśmy na zewnątrz. W ciemności przed nami majaczyły niewyraźnie ukryte we wnętrzu wzgórz hangary. O tej porze roku tu, na D’Qar, słońce wzejdzie dopiero za jakieś dwie godziny.
Szybka odprawa z dowódcami i już wszystko wiemy. Wykryto statki Najwyższego Porządku w pasie asteroidów, udało im się tam skutecznie ukryć i podejść bardzo blisko. Mechanicy już przygotowywali nasze X-wingi, liczyła się każda minuta. Nie możemy dopuścić do tego, by zaatakowali bazę! Rozbiegliśmy się, żeby wsiąść do myśliwców. Ktoś w biegu potrącił mnie, mało nie przewracając. Zaklęłam głośno, ale nawet się nie odwrócił. Wiem, kto to, wszędzie poznam tego typa… Jak wrócimy do bazy, nogi mu z tyłka wyrwę!
Wspięłam się do kabiny, sprawdziłam parametry. Wszystko w porządku. Mój droid, DC-4, już był na miejscu. Nałożyłam hełm.
- Niebieska osiem gotowa!
Wystartowaliśmy. To piękny widok, kiedy cała eskadra leci razem w szyku, jak rój groźnych os gotowych do ataku. Wznosząc się szybko, opuściliśmy atmosferę. Planeta pod nami lśniła perłowo w promieniach słońca naszego układu, Ileenium. Za około dziesięciu minut powinniśmy wejść w pas asteroidów. Manewrowanie tam jest niezwykle niebezpieczne i wymaga naprawdę dużych umiejętności. Byłam dumna, że dowództwo uznało mnie, Amitię Tarrę, Niebieską osiem, za odpowiednią do tego zadania.
- Niebiescy na lewe skrzydło! – dobiegło z komunikatora.
- Tak jest! – przechyliłam lekko mojego X-winga i zaczęłam manewr.
Nagle przestrzeń przede mną rozbłysła. Zaczęło się! Zielone błyski laserów przeleciały z mojej prawej i lewej strony, spikowałam w dół, wypatrując wrogów. Droid popiskiwał, podając mi namiary. Mam! Na celowniku zobaczyłam wrogi myśliwiec. Jeszcze chwila… jeszcze chwila… celuj uważnie, Ami… Dostał!!!
- Dobrze, Niebieska osiem!
Nie mogłam się długo cieszyć, bo nagle cały statek się zatrząsł. Cholera! Siedzą mi na ogonie! Szybkim manewrem skręciłam pomiędzy asteroidy, licząc, że skryję się pomiędzy nimi i stamtąd ustrzelę napastników. Ale nie udało się ich zgubić, zielone błyski były coraz bliżej. Skała po mojej lewej stronie wybuchła, rozpadając się na milion odłamków. Blisko, cholera! Coś chyba mnie trafiło, bo znowu wszystko się zatrzęsło. Kazałam droidowi sprawdzić. Po chwili zapiszczał uspokajająco – nic ważnego nie zostało uszkodzone. No, to ja wam teraz pokażę! Poderwałam statek do góry, wyskakując zza osłaniającej mnie skały i otwierając ogień do dwóch atakujących mnie TIE. Jeden oberwał i wybuchł, drugi uciekł. Robiło się coraz goręcej, wokoło latały odłamki potrzaskanych skał. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby oberwać asteroidem!
Nie pamiętam zbyt wiele z tego, co działo się potem. Działałam jak maszyna: namierzyć – strzelać – uciekać. Kilku naszych oberwało, na moich oczach jeden z pilotów został trafiony, nie zdążyłam go osłonić. Potem będę o tym myśleć, teraz wszystko dzieje się za szybko. Dwa TIE gonią naszego, podlatuję z boku, strzelam. Przez komunikator słychać czyjś triumfalny śmiech.
- Dzięki, Niebieska osiem!
Nawet nie wiem, kto to był, ale mam nadzieję, że w bazie postawi mi piwo.
Wreszcie jest po wszystkim, wracamy. Rozglądam się. Chyba nie ponieśliśmy dużych strat, ale jednak jest nas mniej.  Kolejni piloci odmeldowują się. Niektórych numerów brak. Kiedy wylądujemy, wypijemy za nich i będziemy ich wspominać.

Słońce ledwie wschodziło, gdy wylądowaliśmy z powrotem w bazie. To wszystko trwało tak krótko? Niemożliwe.
Kabina otwarła się z sykiem. Wstałam z fotela z pewnym trudem, całe ciało miałam zesztywniałe. Ramiona wciąż boleśnie napięte, przydałaby się teraz gorąca kąpiel. Albo masaż. Niestety, nie ma kto mi takiego zrobić.
Kiedy zeszło ze mnie napięcie związane z walką, poczułam, jak bardzo jestem głodna. Wolnym krokiem ruszyłam w stronę kantyny. Po drodze zaczepiła mnie Jessika.
- Dobrze się spisałaś, Ami.
- Ty też – uśmiechnęłam się do niej.
- Widziałam, jak odstrzeliłaś tamtych, co polowali na nasze Ciacho.
- O, wow, to jemu uratowałam tyłek? Wisi mi piwo!
- Powiem dziewczynom, będą ci wdzięczne. To byłoby straszne, gdyby nam go strącili! – powiedziała Jessika ze sztucznie poważną miną. Wybuchnęłyśmy śmiechem. – Możemy cię za to zrobić honorową prezeską fanklubu Ciacha.
- Dziękuję, postoję – wyszczerzyłam się. – Weźcie go sobie i zjedzcie, dla mnie on jest…
- Za słodki?
- Raczej niestrawny. Arogancki dupek.
- Kto jest aroganckim dupkiem? – rozległo się za nami.
O fffuuuu, Amitia, ty zawsze coś palniesz. Odwróciłam się. Ciacho, szerzej znane jako Poe Dameron, stało za nami i szczerzyło zęby.
- Masz o mnie takie złe zdanie, Ami? – powiedział, przykładając rękę do piersi. - Złamałaś mi serce!
- Ty nie masz serca, Dameron. Ty masz tam najwyżej jakiegoś mini-droida.
- Czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie? – jęknął, przewracając oczami. – Żebyś nie mówiła, że jestem niewdzięczny… Kolacja? Dzisiaj?
- Ze śniadaniem! – podpowiedziała Jessika. Miałam ochotę ją walnąć.
- Wystarczy piwo.
- Dobrze. Dziś wieczorem w kantynie. Ubierz się ładnie. – Mrugnął, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu. No nie, może faktycznie w kombinezonie pilota nie wyglądam najlepiej, ale… Co za arogancki dupek!
- Zejdź mi z oczu, Dameron, bo następnym razem pozwolę myśliwcom cię ustrzelić – warknęłam. – Nie chcę piwa, nie chcę kolacji, nic od ciebie nie chcę. I odsuń się, chcę przejść.
Wyminęłam go i ruszyłam w stronę kantyny, nie oglądając się za siebie. Tak ładnie rozpoczęty dzień chyba się właśnie zepsuł.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

...

...